10.03.2021 16:55 0 NW

Mieszkaniec powiatu wejherowskiego na torze 'Ninja Warrior'

Fot.nadesłane/ mat.pras.

Mieszkaniec Łęczyna Dolnego w gminie Gniewino zmierzył się z torem przeszkód w programie „Ninja Warrior Polska”. 39-latek na co dzień pracuje jako drwal w Nadleśnictwie Choczewo, jednak od kilku lat na stałe związał się ze sportem. Plany nieco pokrzyżowała mu choroba, ale mężczyzna nie poddaje się i nieustannie stawia sobie kolejne cele, wyzwania. Zapraszamy do rozmowy z Grzegorzem Kropidłowskim.

W 2017 roku odkrył – można powiedzieć, że niespodziewanie i przypadkowo – że sport to jest to, co sprawia mu przyjemność i daje powera do działania. W walce o samego siebie wspiera go żona, rodzina i bliscy przyjaciele. Grzegorz Kropidłowski w 2020 roku usłyszał diagnozę, która nie jednemu podcięłaby skrzydła. W jego przypadku nie ma o tym mowy…

NW: Sport towarzyszy panu od zawsze? Jak to się wszystko zaczęło?

Grzegorz Kropidłowski: Do 2017 roku sport był dla mnie tylko tematem rozmów. Raz na jakiś czas pograłem w piłkę i to była cała aktywność fizyczna. Pod koniec 2017 zacząłem biegać w biegach asfaltowych i crossowych, co bardzo mi się spodobało. Zaczęły się pierwsze treningi i nieustanne szukanie zawodów biegowych. Były miesiące, w których brałem udział w dwóch biegach w ciągu dnia w dwóch różnych miastach - bardzo się wkręciłem. Z dnia na dzień, z kanapowca stałem się fanem sportu.

Fot. archiwum prywatne

NW: Czym jest dla pana sport?

Grzegorz Kropidłowski: Treningi pozwalają mi się oderwać od trudów życia codziennego, są odskocznią od rzeczywistości, sposobem na wyciszenie i chwilą tylko dla mnie. A od czasu, kiedy zdiagnozowano u mnie chorobę, każdy trening - czy to biegowy - czy siłowy - jest bronią w walce z nią. Przekonałem się, że dużo zależy od tego jak poukładamy sobie to wszystko w głowie, wyznaczając sobie granice i pokonując je mam motywację do działania.

NW: Wyprzedził pan właśnie moje pytanie na temat choroby. Opowiedzmy trochę o diagnozie i o tym, jak wpłynęła na pana życie.

Grzegorz Kropidłowski: Tak. Moja choroba to ciężki temat. Na początku maja 2020 roku zacząłem odczuwać drętwienie w nogach i rękach. Z dnia na dzień było coraz gorzej, ale ignorowałem to, bo myślałem, że to przemęczenie spowodowane pracą. Piątego dnia objawy tak się nasiliły, że nie mogłem wstać z łóżka. Żona zawiozła mnie na SOR, a tam po przebadaniu przeniesiono mnie na oddział neurologii. W ciągu kilku dni i serii badań zdiagnozowano u mnie stwardnienie rozsiane.

NW: Jak pan zareagował na taką diagnozę? Z pewnością nie było to łatwe w chwili, gdy bardziej był pan bardziej nastawiony na to, że dane objawy były efektem przemęczenia…

Grzegorz Kropidłowski: Było załamanie, ale wraz z rodziną i przy wsparciu znajomych podjąłem walkę. Walkę poprzez sport... Narzucając sobie granice, które dla zdrowych ludzi są niewyobrażalne. Biegi z przeszkodami, które kończę w serii Elit, ultra maratony... Po zdiagnozowaniu choroby przebiegłem ultra maraton w Barłominie o dystansie 63 km. Kolejnym sukcesem jest właśnie udział w programie Ninja Warrior. Pokonywanie tych granic daje mi siłę, lecz nie było by tego bez wsparcia najbliższych. 

NW: Rodzina to chyba największa siła napędowa, prawda?

Grzegorz Kropidłowski: To jest cudowne uczucie, gdy dobiegam na metę, a tam czekają na mnie żona, dzieci oraz członkowie drużyny WOLF TEAM. To bez wątpienia dodaje skrzydeł, siły i motywację do walki. Choroba nie jest wyrokiem. To motywacja - zawsze to podkreślam - to tylko kolejna przeszkoda do pokonania w wyścigu zwanym życie

Fot.nadesłane/ mat.pras.

NW: Udział w programie to odważny krok. Nie tylko ze względu na ogrom fizycznej pracy, jaką trzeba było wykonać, ale to także pokazanie się szerszej publiczności. Skąd pomysł na wzięcie w nim udziału?

Grzegorz Kropidłowski: Moi znajomi namawiali mnie na udział w programie. Tak jak mówiłem wcześniej - lubię wyznaczać sobie granice, więc pomyślałem, że się zapisze przy najbliższej okazji. W 2020 roku nastała pandemia, przez obostrzenia nie myślałem o tym, by pilnować zapisów, a w między czasie zdiagnozowano u mnie wyżej wymienioną chorobę. Dwa miesiące po wyjściu ze szpitala dowiedziałem się o zapisach, więc wysłałem zgłoszenie. Casting odbywał się w Piasecznie pod Warszawą. Na castingu test sprawnościowy oraz rozmowa z producentem. Odpowiedź miała być do dwóch tygodni, a była po dwóch dniach - dostałem się. Byłem w szoku. Kilka tysięcy chętnych, a ja wśród dwustu wybranych. 

NW: Jak wyglądały przygotowania?

Grzegorz Kropidłowski: Przygotowywałem się jak do biegów z przeszkodami. Ninja Warrior ma to do siebie, że każdy sezon jest inny i nie wiadomo czego się tam spodziewać. Trenowałem sam. Diet żadnych nie stosowałam, bo uważam, że jak organizm czegoś potrzebuje, to da mi znać poprzez apetyt na co ma chęć.

NW: Zapewne znajdą się osoby, które nie poprą takiego podejścia.

Grzegorz Kropidłowski: Wiem, pewnie wyleje się fala krytyki i pojawią się znawcy, ale u mnie to działa. Najważniejsze, by się dobrze psychicznie nastawić, czego nie zrobiłem wychodząc na scenę główną. Odcięło mnie totalnie, stres mnie zeżarł.

NW: Jakie cele na ten rok pan sobie obrał?

Grzegorz Kropidłowski: Chciałbym pokonać bieg 12 lub 24 godzinny i oczywiście jak najwięcej biegów przeszkodowych w serii elit. Wraz z moją grupą treningową WOLF TEAM chcielibyśmy stworzyć bieg przeszkodowy na terenie powiatu wejherowskiego oraz zawody Ninja. Musimy znaleźć bazę do ćwiczeń oraz do przechowywania sprzętu. Wszystko to wiąże się z dużymi kosztami. Może uda się zbudować stowarzyszenie, które poprzez sport będzie promować tereny, w których mieszkam o pokażemy ludziom, że przez sport i aktywność fizyczną można odmienić swoje życie.

Fot. archiwum prywatne


Czytaj również:

Trwa Wczytywanie...