Na zakończenie lata podopieczni Fundacja Hospicyjnej udali się na lotniczy festyn. Dzień obfitował w moc wrażeń. Poniżej krótka relacja z wyprawy.
28 sierpnia, Dzień Lotnika. W całej Polsce odbywają się uroczystości, mniej lub bardziej okazałe. Nasze dzieci jadą do Pruszcza Gdańskiego, by spędzić ten dzień z zaprzyjaźnioną 49. Bazą Lotniczą.
Wyruszamy spod hospicjum o godzinie 11.00, ale najwyraźniej dla dzieci to jeszcze wczesna pora – trwają przecież wakacje. Siedzą cicho i trochę niemrawo popatrują przez okno. Dzień jest piękny, słoneczny, więc widoki nastrajają nas optymistycznie.
Bardzo szybko dojeżdżamy na miejsce i od razu trafiamy pod opiekę przesympatycznego młodego żołnierza, który oprowadza nas po Izbie Pamięci. Izby pamięci, jak wiadomo, nie należą do miejsc szczególnie ciekawych, więc dzieci pozostają raczej obojętne wobec zasług rozmaitych generałów i pułkowników. Za to bardzo chętnie przymierzają hełmy pilotów, furażerki i rogatywki, w których wyglądają wzruszająco…
Następną atrakcją ma być oglądanie śmigłowca bojowego, więc idziemy do ogromnego hangaru, w którym obsługa techniczna konserwuje maszyny.
Idę koło Wojtka, który zapewnia mnie, że nie zostanie żołnierzem, bo będzie piłkarzem. Wchodzimy do hangaru i aż nam zapiera dech widok ogromnego helikoptera. Zostajemy zasypani danymi technicznymi na temat śmigłowca. Pan chorąży, lekko kulejąc, pokazuje dzieciom, gdzie znajdują się karabiny, skąd wylatują bomby, opowiada o maszynie jak o żywej istocie. Widać, że wiele razem przeżyli.
Wojtek stoi obok i chce wiedzieć niemal wszystko: ile waży taki helikopter, ilu pomieści żołnierzy, a najbardziej chce wiedzieć, jak taka wielka maszyna może się unieść. Pan chorąży odpowiada i wyjaśnia prawa fizyki. Pytam Wojtka: - Czy nie chciałbyś studiować na politechnice? Mógłbyś sam budować takie maszyny, zamiast biegać za piłką – żartuję. Tymczasem okazuje się, że pan chorąży też był piłkarzem więc koniec z politechniką, bo rozmawiają już tylko o piłce. Żegnamy się i wychodzimy na słońce. Idziemy na miejsce, w którym odbywają się oficjalne uroczystości.
– Wiesz – pytam Wojtka – że pan chorąży kuleje, bo był ranny w Afganistanie? To był najprawdziwszy weteran wojenny - dodaję.
– Kurczę, dlaczego musiał mi się zepsuć aparat i nie zrobiłem sobie z nim zdjęcia!? – Wojtek jest niepocieszony.
Siadamy na trawie i obserwujemy uroczystości. Żołnierzom nadają odznaczenia Gwiazdy Afganistanu. Widzę, że Wojtka coś nurtuje, w końcu pyta: - Dlaczego właściwie nasze wojsko walczy w Afganistanie?
I tak nieoczekiwanie zaczynamy rozmawiać o historii. Opowiadam o drugiej wojnie światowej, o tym, kto był po stronie Polski, a kto nie. Rozmawiamy o skutkach wojny i rasizmie. Nad nami krąży biały szybowiec, słońce przygrzewa, patrzymy na żołnierzy w galowych mundurach.
Koniec uroczystości, jedziemy na ognisko. Dzieci są strasznie głodne.
Rozkładamy talerzyki na stołach, nabijamy kiełbaski na kije i czekamy. Tu i ówdzie kiełbaski spadają, niektóre się palą, ale jest cudnie. Dzieci są szczęśliwe.
I właśnie wtedy, kiedy kiełbaski są prawie gotowe, pojawia się pan sokolnik! Biegniemy więc, bo jakże nie zobaczyć, jak wygląda prawdziwy sokół, który w dodatku ochrania lotnisko!
Tak więc dowiedzieliśmy się mnóstwa rzeczy na temat ptaków drapieżnych. Okazuje się, że sokół potrafi upolować zwierzę, które waży nawet trzy razy więcej niż on!
Ale najbardziej emocjonujący był oczywiście pokaz samego polowania. Do takiego pokazu pan sokolnik wybrał jastrzębia, bowiem sokoły są zbyt płochliwe. Ptak z niesamowitą szybkością spadał na przynętę, czyli sztucznego królika, wbijał w niego pazury i rozpościerał skrzydła na znak, że zdobycz należy tylko do niego. Dzieci były podekscytowane, mały Bruno trochę się martwił o swoje zwierzątko domowe, czy jest aby bezpieczne, inny chłopiec chciał wiedzieć, czy taki jastrząb upoluje dzika. Po każdym udanym polowaniu jastrząb musi dostać nagrodę. Bagatela, po prostu skrzydło gołębia, z którego ptak wydziobuje kawałki surowego mięsa. Fuj! - krzyczały podniecone dzieci, pogryzając swoje kiełbaski.
Dobiegał końca ten przemiły dzień i właśnie wtedy dwie Justyny, jedna z hospicjum z Gdyni, druga z Fundacji Hospicyjnej, wyciągnęły z samochodu 34 wyprawki szkolne przygotowane w ramach akcji „Kolorowy piórnik”. Trzeba było widzieć twarze dzieci, kiedy odbierały swoją wyprawkę! Potem, w autokarze, będą wyciągać piórniki, zeszyty, porównywać okładki, obrazki, zapinać i odpinać zameczki – pełne radości, całe w uśmiechach.
A teraz jeszcze pamiątkowe zdjęcie z panem pułkownikiem Piotrem Saniukiem.
Chcę jeszcze zadać pytanie panu pułkownikowi. Bo na Dzień Dziecka żołnierze zorganizowali zbiórkę pieniędzy i kupili jednemu z naszych podopiecznych drogi aparat fotograficzny. Bo wkładają tyle serca, żeby pomóc naszym dzieciom. Bo pomagają, więc dlaczego?
Pan pułkownik uśmiechnięty fotografuje się z dziećmi. Patrykowi zakłada swoją czapkę i nazywa kumplem, a Patryk jaśnieje ze szczęścia. Tak więc podchodzę do pana pułkownika i pytam, dlaczego? I czuję się strasznie głupio, bo patrzą na mnie dobre oczy człowieka, który nie rozumie, o co pytam.
Wyprawki dla dzieci zostały pozyskane w ramach zbiórki w Auchan i Ikea, za co fundacja w imieniu dzieci serdecznie dziękuje.
Tatiana Witkowska