Piąta część specjalnego cykl – dziennik pielęgniarki gdańskiego hospicjum, która niesie pomoc, tym najbardziej potrzebującym.
Jeden tydzień w domowym hospicjum dziecięcym Z notatek pielęgniarki Domowego Hospicjum Dziecięcego im. Ks. E. Dutkiewicza SAC w Gdańsku
Piątek, 17 lutego
Dzisiaj mam wolne. Od rana dzwonię do domów „moich” dzieci. Do żadnego nie pojadę, ale z niektórymi mam nadzieję spotkać się na popołudniowym balu. To coroczna wielka karnawałowa zabawa w hospicjum, przygotowywana przez Fundację Hospicyjną, okazja do spotkania z innymi rodzicami, wymiany doświadczeń, podzielenia się radością i smutkiem. Bardzo je lubię i z całego serca zachęcam rodziny do wzięcia w nich udziału. Niektórych zresztą nie trzeba namawiać, o bal dopytują się już na początku roku. Na wieszaku czeka moje przebranie: niemowlęce body w rozmiarze XX…, nie wyobrażam sobie przyjść tak po prostu „na elegancko”.
Wieczorem. No to już po balu. Chyba się dzieciakom podobał. Było wszystko co trzeba: tańce, maskarada, clowni (świetni, z Teatru Pinezka), pokazy, balony, prezenty... Wolontariuszki z Gumed-u tylko czekały, którym dzieckiem się zaopiekować, by rodzice choć chwilę mogli spokojnie odetchnąć i pomyśleć o sobie. Od samego początku rozglądałam się za Jessiką. Telefon od mamy wprawdzie nie dawał złudzeń, ale minęły przecież dwa dni. Nie przyszła. Tak samo jak rodzina Zuzi. Za to pojawiła się mama Mateusza z dwójką jego rodzeństwa. Przecierałam oczy, ale przyszli, w dodatku w szampańskich humorach. Mateusz wyszedł ze szpitala i został w domu pod opieką taty. Oczywiście jutro ich odwiedzę. Jessikę i Zuzię też.
Aha, Ilonce zrobiono dziś w szpitalu USG brzuszka i okazało się, że jej bóle nie są groźne. Mama wyraźnie się uspokoiła.