07.03.2012 13:08 0

Pamiętnik pielęgniarki – odcinek 3.

Trzecia część specjalnego cykl – dziennik pielęgniarki gdańskiego hospicjum, która każdego dnia niesie pomoc najbardziej potrzebującym.

Jeden tydzień w domowym hospicjum dziecięcym Z notatek pielęgniarki Domowego Hospicjum Dziecięcego im. Ks. E. Dutkiewicza SAC w Gdańsku

Środa, 15 lutego

Poranna dawka telefonów i wyjazd. W środy powtarzam zazwyczaj wizyty poniedziałkowe, tak jak dzisiaj. Tym razem najpierw do Marysi. Było spokojnie, początkowo mała spała, potem jadła i nie zauważyłam żadnych niepokojących objawów. No może poza nasileniem się atopowej skazy skóry, ale mama podeszła do tego spokojnie. Jest obstawiona lekarstwami i z pewnością sobie z tym poradzi. Jutro zawożą Marysię do szczepienia, sami. Są bardzo samodzielni, a ja bardzo ich podziwiam.

U Darii też wszystko w porządku. W środy jest dzień wizyty rehabilitantki z hospicjum. Dziewczynka każde swoje zajęcia odbywa w domu, co rodzina szczególnie sobie ceni. Znowu rozmawiam z jej dziadkami. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że tak ważne może być pytanie o samopoczucie osoby, która się opiekuje chorym. Myślałam nabożnie o swoich kompetencjach i granicach, których nie mogę pozwolić innym przekroczyć. Teraz mi się z tego chce śmiać, trochę się nawet wstydzę. Rutyna jest ostatnim stanem, który mi grozi w hospicjum. Jedyne co muszę naprawdę, to słuchać. Wchodzę do rodziny i muszę mieć dla niej czas.

Dziś Maciek uczestniczył w tzw. pokazówce dla studentów. Wrócił bardzo zmęczony, ale mama z babcią mają już to opracowane. Dwie godziny snu, potem karmienie i kolejny spacer. Wszystkie nasze dzieci żyją dzięki desperackiej walce bliskich o ich przetrwanie. Niedopilnowanie czegoś po prostu nie wchodzi w grę. To nie jest robota dla jednego albo dla dwóch. W pojedynkę nie ma szans, by te dzieci przetrwały. Każdego dnia patrzę na ich rodziny, zachwycam się, i podziwiam. Mimo swojego doświadczenia życiowego i zawodowego wciąż od nich się uczę. Do momentu pracy w hospicjum nie miałam pojęcia, jak można w sobie zwielokrotnić uczucia macierzyńskie i ojcowskie. Dopiero tu zetknęłam się z absolutną kwintensencją uczuć.

Wieczorny telefon do mamy Mateusza. Jesteśmy umówione jutro na herbatę. I jeszcze wiadomość od mamy Jessiki, że jednak nie przyjdą na bal. Długo nie mogłam się uspokoić. Może jednak zmienią zdanie.


Czytaj również:

Trwa Wczytywanie...