09.05.2011 08:31 0

LOTOS Wybrzeże Gdańsk - Lechma Poznań 69:16

Gdańscy żużlowcy po niecodziennych wydarzeniach na torze stadionu im. Zbigniewa Podleckiego wygrali z Lechmą Poznań 69:16. Goście po czwartym wyścigu zaczęli protestować przeciwko przygotowaniu toru na zawody i przestali wyjeżdżać do następnych biegów. Dopiero po naradzie z sędzią ekipa z Poznania postanowiła powrócić do sportowej rywalizacji.

Mecz rozpoczął się podwójnym zwycięstwem czerwono-biało-niebieskich. Po dwóch gonitwach na tablicy wyników widniał już rezultat 10:1 dla gospodarzy, bo wyścig drugi zakończył się rezultatem 5:0 dla gdańszczan, gdyż mety nie zdołali osiągnąć Maciej Fajfer i Ilia Czałow, którzy zanotowali upadki. Jak się później okazało, taki nietypowy wynik biegu miał tego dnia zostać odnotowany jeszcze... czterokrotnie. Wszystko za sprawą zanegowania stanu nawierzchni przez gości, którzy stwierdzili, że lepszym wyjściem od rywalizacji sportowej będzie zaprzestanie wyjazdów na tor. Taka decyzja podopiecznych trenera Mirosława Kowalika spotkała się z wyraźną dezaprobatą miejscowych kibiców.

Wszystko zaczęło się po biegu czwartym, kiedy to "Skorpiony" postanowiły więcej nie wyjeżdżać na tor, dając się z premedytacją wykluczać przez arbitra za przekroczenie czasu dwóch minut. Decyzja taka nie miała nic wspólnego z duchem sportu. Wyraz potępienia dla postawy Lechmy dali gdańscy fani, głośno gwiżdżąc i nie przebierając w słowach komentując postawę gości. Podkreślić tutaj trzeba, że decyzję o tym, czy tor przygotowany jest regulaminowo oraz czy nie zagraża bezpieczeństwu zawodników, podejmuje sędzia. A ten - Grzegorz Sokołowski z Ostrowa - nie miał do stanu nawierzchni w zasadzie żadnych zastrzeżeń. Oczywiście, tor obiektu noszącego imię Zbigniewa Podleckiego został tym razem przygotowany nieco inaczej niż zazwyczaj. "Betonową" nawierzchnię zastąpiła wersja bardziej przyczepna. O tym, że nadawała się ona do bezpiecznej i płynnej jazdy najlepiej świadczy fakt, że Thomas Jonasson w biegu pierwszym uzyskał czas gorszy od rekordu toru o zaledwie 0,34 s., a kłopotów z pokonywaniem wiraży nie miał nawet najmniej doświadczony gdańszczanin - Marcel Szymko.

Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Oto w biegu siódmym z rozmysłem taśmę zerwał Maciej Fajfer, a w kolejnym wyścigu tuż przed linią mety postanowił zawrócić do parku maszyn jadący na trzecim miejscu Norbert Kościuch. "Norbi" nie silił się nawet w tym przypadku na zamarkowanie defektu sprzętu - zawodnik po prostu zawrócił, po czym spokojnie skierował swój motocykl w kierunku bramy wjazdowej do parku maszyn. Opisywana postawa dwójki poznańskich zawodników zasługuje na ostre słowa potępienia. Zachowanie to było bowiem zupełnym lekceważeniem kibiców, którzy zamiast ciekawego spotkania żużlowego, otrzymali w zamian wątpliwej jakości kabaret.

Po tych wydarzeniach arbiter spotkania udał się do parku maszyn, aby za zamkniętymi drzwiami odbyć rozmowę z przedstawicielami obydwu ekip. Efektem dyskusji był kompromis polegający na podjęciu prac nad nawierzchnią, po czym ponownie na tor mieli wrócić żużlowcy "Skorpionów". Tak też się stało, chociaż kiedy goście znowu zaczęli pojawiać się pod taśmą, z trybun stadionu zdążyła już zniknąć znaczna część kibiców. I to właśnie stanowi najsmutniejsze podsumowanie dzisiejszego pojedynku, który kończył się przy zapalonych jupiterach, bowiem od rozpoczęcia pierwszego do zakończenia ostatniego wyścigu minęło około trzech godzin.

Po takim spotkaniu ciężko oceniać postawę gdańskich zawodników, którzy w kilku przypadkach rywalizowali tylko z wiatrem, zaś w pozostałych biegach ze słabymi i zdemotywowanymi żużlowcami z Poznania. Poza Robertem Miśkowiakiem, który dwukrotnie mijał linię mety na pierwszej pozycji, oraz Peterem Ljungiem, żaden z gości nie podjął walki. Jedynym optymistycznym akcentem niedzielnego meczu był przebieg ostatniego wyścigu dnia, w którym Darcy Ward oraz bardzo skuteczny w tym sezonie Thomas Jonasson musieli się sporo napocić, aby przywieźć za swoimi plecami doświadczonego Ljunga.


Czytaj również:

Trwa Wczytywanie...