23.11.2014 10:03 0 Dominika Wardynszkiewicz
Kontynuujemy naszą podróż po Maroku... Jak spędziliśmy niecałe trzy tygodnie w Maroku? Co zobaczyliśmy? Kogo spotkaliśmy? Co nas śmieszyło, a co wkurzało? Odpowiedź na te oraz wiele innych pytań znajdziecie w naszych cotygodniowych relacjach. Zapraszamy na Czarny Ląd.
Więcej o podróżach na zgdanskado.blogspot.com
Marrakesz jest czarodziejski, magiczny bez dwóch zdań. Gwarantuję, że każdy kto do niego zawita, zgodzi się ze mną. Spędziliśmy w nim trzy cudowne dni i cztery magiczne wieczory. I muszę napisać, że było nam mało...
JEMAA EL-FNA
Marrakesz to przede wszystkim plac Jemaa el-Fna. Niesamowite miejsce i przysłowiowa wisienka na torcie. Za dnia nie wyróżnia się niczym specjalnym. Plac jak każdy inny plac. Ruch samochodowy, gwar i kilku sprzedawców świeżo wyciskanych soków. O zmroku przeistacza się on w zupełnie inne miejsce. Na Jemaa el-Fna wieczorową porą czułam się jak w teatrze, trwał jeden wielki spektakl. Ok. godziny 18 na placu zaczęły rozkładać się garkuchnie. Z minuty na minutę było ich coraz więcej. Nad nimi unosił się dymek, a wokół nich zapachy. Oczywiście nie omieszkaliśmy spróbować specjałów serwowanych w tych barach. Najczęściej jedliśmy u Aischy. Kelnerzy sadzali nas przy jednym z długaśnych stołów. Kurczak z frytkami, tażin czy bruschetta smakowały wyśmienicie. Ciekawym przeżyciem było też testowanie bardzo pikantnej herbaty. Konsumpcji zawsze towarzyszył wszechobecny gwar i muzyka dobiegająca z różnych zakątków placu. Dźwięk jest nieodzownym elementem spektaklu odgrywającego się placu. Grup muzycznych, grajków, śpiewaków, itp. przybywało z minuty na minutę. Wokół nich zbierały się tłumy gapiów. Czasem wszyscy razem śpiewali, a czasem tłum po prostu słuchał oczarowany. Na placu doświadczyliśmy różnych stylów muzykowania od rytmicznego bębnienia po gitarowe brzmienia. Przemieszczaliśmy się od muzyka do muzyka i wsłuchiwaliśmy wygrywane przez niego (nich) rytmy. Bardzo chcieliśmy chłonąć jak najwięcej, ale na placu dzieje się tak dużo, że nie byliśmy w stanie ogarnąć wszystkiego.
Oprócz muzyków spotkaliśmy także tancerzy, opowiadaczy i całą masę "stoisk" konkursowych. Można było wygrać np. butelkę coca-coli. Trzeba ją było wyłowić wędką czyli patykiem, na którym zamontowany był sznurek z gumowym kółeczkiem. Kółeczko należało umiejscowić na butelce i ją wyłowić. Jeśli chodzi o opowiadaczy to w naszym przypadku wystąpił pewien problem - nie znamy arabskiego ani francuskiego.
Prawie zapomniałabym o zaklinaczach... słynnych zaklinaczach węży. Ci zrobili na mnie zdecydowanie najmniejsze wrażenie. Po prostu byli i próbowali turystom zarzucać gady na szyję. Spotkaliśmy też panów z małpami. Radzę na jednych i drugich uważać. Za zdjęcie ze zwierzętami należy uiścić odpowiednią opłatę.
Niesamowitym przeżyciem było oglądanie budzącego się do życia o zachodzie słońca placu Jemaa el-Fna z tarasu restauracyjnego. Przyjemność ta wiązała się z kupnem napoju za 20 dh, jednak zdecydowanie polecam udać się na jeden z tarasów znajdujących się wokół placu i zająć sobie dogodne miejsce ok. godziny 17:30. Chętnych na podziwianie spektaklu z góry jest naprawdę sporo, ale nie ma co się dziwić. Gdybym jeszcze kiedyś znalazła się w Marrakeszu to na 100% zafunduję sobie taki widok ponownie. Kolejne garkuchnie rozkładały się błyskawicznie, a po chwili wszędzie unosił się dym z grilla. Gdzieniegdzie na fletach grali zaklinacze węży. Siedzieliśmy tam z półtorej godziny aż do zmroku i delektowaliśmy się niesamowitą atmosferą miejsca. Dopełnieniem tego wszystkiego było dudnienie bębnów dobiegające z każdego zakątka placu i zachodzące słońce, powodujące że plac z każdą minutą przybierał inne kolory.
Z tarasu, oprócz widoku na plac, mieliśmy widok na minaret meczetu Koutoubia. Jego budowę ukończono już w XII wieku. Budowla jest imponująca. Równie imponujący jest otaczający go teren z pozostałościami filarów dawnego meczetu i wspaniałym ogrodem. Oczywiście do środka nie mogliśmy wejść. Jeśli zaś mowa o ogrodach to jeszcze nie raz do nich wrócimy bo jest ich kilka w Marrakeszu. W można w nich odpocząć od zgiełku miasta, zresetować się, ale o tym później.
SUKI MEDYNY
Plac Jemaa el-Fna jest największą atrakcją medyny, ale nie jedyną. Medyna w Marrakeszu jest młodsza od feskiej i zupełnie inna. Znajduje się tu wiele tradycyjnych rzemieślniczych suków - suk farbiarzy wełny, suk producentów obuwia skórzanego czy suk kowali, a to tylko niektóre z nich. W porównaniu z Fezem, w Marrakeszu można rzeczywiście zobaczyć jak się robi skórzane bambosze, farbuje wełnę czy produkuje np. metalowe lampy. Są tu również garbarnie skór, ale zdecydowanie mniej imponujące od feskich. Zrezygnowaliśmy z odwiedzenia ich.
Spacer wąskimi uliczkami medyny sprawiał nam nie lada przyjemność. Suki są barwne, prawdziwe, a ludzie przemili i nienachalni. Pewnie gdzieś na tych straganach przewijała się chińszczyzna, ale nie była ona tak wszędobylska i rzucająca się w oczy jak w pierwszej stolicy Maroka, Fezie.
Ciekawym miejscem jest także suk kowali artystów. Przechodząc między zaczadzonymi pracowniami aż czuć spawany i polerowany metal. Rzemieślnicy zdają się nie zauważać przechodzących obok turystów.
ZABYTKI MARRAKESZU
Medyna to oczywiście także zabytki. Do większości z nich niewierni nie mają wstępu, ale całe szczęście są takie miejsca gdzie za niewielką opłatą można wejść. Pierwszego dnia odwiedziliśmy mauzoleum Sadytów schowane za bramą Bab Agnaou. Obiekt składa się z kilku wspaniale zdobionych sal, w których spoczywają władcy dynastii Sadytów wraz z bliskimi. Warto zobaczyć, ale trzeba przyjść wcześnie rano. My trafiliśmy tu w czasie gdy zjechała się cała masa wycieczek, więc trochę nastaliśmy się w kolejkach do poszczególnych sal.
Drugiego dnia postanowiliśmy zobaczyć pałac El Bahia. Tym razem poszliśmy do niego od razu po śniadaniu. Znowu pięknie zdobione dziedzińce, apartamenty i zaciszne ogrody. Pałac należy obecnie do króla Mohammeda VI i jest zamknięty dla turystów podczas jego pobytów w Marrakeszu.
Na trzeci dzień zostawiliśmy sobie medresę Ben Youssufa, czyli największą szkołę koraniczną w północnej Afryce. Ładna, ale ciężko było nie odnieść wrażenia, że to samo już widzieliśmy w Fezie - przy jej wznoszeniu wzorowano się właśnie na feskiej medresie Bou Inanii. Uważam, że wszystkie te miejsca warto odwiedzić, ale rano, żeby uniknąć tłumu turystów (chyba, że ktoś to lubi).
OGRODY
Wcześniej wspomniałam o ogrodach. Pierwszym ogrodem, który postanowiliśmy odwiedzić był najstarszy ogród w Marrakeszu - Agdal. Spoglądając na mapę stwierdziliśmy, że z medyny nie jest do niego daleko, więc zrobimy sobie krótki spacerek. No niestety... spacerek nie okazał się krótki, bo chociaż olbrzymi ogród leży zaraz za murami medyny, to wejście znajduje się zupełnie od drugiej strony. No cóż, wyobraźcie sobie jak byliśmy wkurzeni, gdy okazało się, że ogród jest zamknięty. Całe szczęście spod murów medyny wróciliśmy autobusem, na który długo nie czekaliśmy.
Trochę rozczarowani pierwszym kontaktem z ogrodami postanowiliśmy się nie poddawać i pójść za ciosem. Kolejnym ogrodem, do którego zawitaliśmy był słynny Jardin Majorelle. Jest to miejsce zrobione typowo pod turystów, wstęp z tego co pamiętam kosztował nas 50 dh (20 zł). Dosyć sporo jak na marokańskie warunki, biorąc pod uwagę fakt, że do tej pory płaciliśmy za wstępy do kazb czy szkół koranicznych przeważnie 10 dh (4 zł). Ogród jest malutki, ale zadbano w nim o każdy szczegół. Niektórzy mówią, że przypomina on muzułmański raj. Hmmm... może coś w tym jest chociaż tam akurat nie byliśmy. W Majorelle dominuje kolor niebieski i zielony. Nie ma tu żadnego przypadku. Każda roślina, kamyk czy ławeczka są ustawione tak, aby współgrały z resztą. Pomimo turystów można się w nim całkowicie zrelaksować. Będąc w Marrakeszu, tego miejsca po prostu nie można ominąć. Ciekawostką jest, że ostatnim właścicielem ogrodu był słynny projektant Yves Saint Laurent, a od 2010 r. zarządza nim fundacja. Do Majorelle podjechaliśmy autobusem nr 1 (rusza spod meczetu Koutoubia), a wróciliśmy do medyny już na własnych nogach.
Tak jak wcześniej pisałam, do Majorelle tłumnie przybywają turyści. Gdzie więc wypoczywają miejscowi? Odpowiedź brzmi: w ogrodzie Menara. Dotarliśmy tam o najlepszej porze dnia, czyli późnym popołudniem. Za darmo można przechadzać się wśród drzewek oliwnych i słuchać muzyków, którzy być może ćwiczą przed wieczornymi występami na placu Jemaa el-Fna. Miejscem centralnym ogrodu jest kwadratowy zbiornik wodny, za którym hen hen daleko można dojrzeć ośnieżone szczyty Atlasu Wysokiego. W zbiorniku nie można się kąpać, znaleźli się jednak śmiałkowie, którzy wskoczyli do wody. Zostali z niej jednak dosyć szybko wyłowieni przez ochroniarzy. Potem byliśmy świadkami przepychanek, a właściwie bójki, pomiędzy ochroną ogrodu, a samozwańczymi pływakami. W żyłach arabskich płynie gorąca krew...
[IMG]24[/IMG]
KRÓTKIE PODSUMOWANIE
Nasz pobyt w Marrakeszu minął aż za szybko. Bardzo nam się to miasto podobało, nawet pomimo niezbyt przyjemnej przygody w hotelu... a było tak... Drugiego dnia pobytu wróciliśmy pod wieczór do Hotelu Atlas. Przywitał nas w nim nowy (dla nas) recepcjonista i poprosił abyśmy zapłacili za nocleg. Zapłaciliśmy za dwie noce. Następnie poinformował nas, że ustalenia co do ceny sprzed dwóch dni są nieważne. Od teraz albo płacimy 350 dh (zamiast ustalonych 300 dh), albo mamy szukać sobie nowego hotelu. Przy okazji nie omieszkał powiedzieć o swoim koledze, z którym ustaliliśmy cenę, że jest nienormalny... Nie zdecydowaliśmy się zostać w Atlasie. Rano zwinęliśmy manele i przenieśliśmy się do pobliskiego Hotelu Aday.
Po czterech nocach w Marrakeszu, z samego rana pojechaliśmy busikiem turystycznym do As-Sawiry (Essaouira). Znowu myśleliśmy, że będzie szybciej, a tylko troszkę drożej niż autobusem CTM. Wyszło na to samo, ale o tym wkrótce.
Więcej o podróżach na zgdanskado.blogspot.com