14.11.2014 09:54 0 Dominika Wardynszkiewicz
Kontynuujemy naszą podróż po Maroku... Jak spędziliśmy niecałe trzy tygodnie w Maroku? Co zobaczyliśmy? Kogo spotkaliśmy? Co nas śmieszyło, a co wkurzało? Odpowiedź na te oraz wiele innych pytań znajdziecie w naszych cotygodniowych relacjach. Zapraszamy na Czarny Ląd.
Więcej o podróżach na zgdanskado.blogspot.com
Nasz ostatni dzień w Ouarzazate zaczęliśmy od wizyty w wypożyczalni Dune Car. Zależało nam na przedłużeniu wypożyczenia samochodu o dodatkowe dwie godziny. Bardzo, ale to bardzo chcieliśmy zobaczyć słynne Aït Benhaddou, a biorąc pod uwagę fakt, że autobus do Marrakeszu z Ouarzazate mieliśmy o godzinie 11:45, to dotarcie do ksaru autem było jedynym logicznym rozwiązaniem.
Do Aït Benhaddou można dostać się też za pomocą grand taxi, ale w naszym przypadku była to opcja kosztowna - taksówkarz musiałby zaczekać na nas przy miasteczku, albo ryzykowna - musielibyśmy zdać się na szczęście i liczyć na to, że w Aït Benhaddou złapiemy taksówkę. Będąc już na miejscu wiedzieliśmy, że z łapaniem taksówek jest krucho i cieszyliśmy się, że jesteśmy tam wypożyczonym autem.
Po krótkich negocjacjach z Dune Car mieliśmy samochód na dodatkowe dwie godziny za 150 dh. Można powiedzieć, że to dużo pieniędzy biorąc pod uwagę fakt, że cały dzień kosztował 350 dh, a grand taxi z postojem kosztowała jakieś 100 dh, ale dzięki temu byliśmy całkowicie niezależni.
Około godziny 9:30 byliśmy już w wioseczce. Zaparkowaliśmy samochód i ruszyliśmy w stronę ksaru. Żeby się do niego dostać trzeba przejść przez rzekę, najlepiej betonowym mostem. Daje to gwarancję nie płacenia za tę wizytę. Jeśli zdecydujecie się przejść prowizorycznymi mostkami (takimi jak na poniższym zdjęciu), a następnie główną bramą, będziecie musieli zapłacić 10 dh (przy czym nie jest to oficjalny bilet, bo pieniądze ściągają tzw. fałszywi przewodnicy).
W miasteczku spędziliśmy ponad godzinę spacerując wąskimi uliczkami i schodami, delektując się świetnie zachowaną architekturą. Początki osady sięgają średniowiecza. W dolnej części ksaru znajduje się 6 kazb, wyżej możemy pospacerować po części mieszkalnej, a nad wszystkim górują ruiny warownego spichlerza i to właśnie z tego miejsca rozciąga się niesamowita panorama na całą okoliczną dolinę. Aït Benhaddou to także klimatyczne sklepiki, restauracyjki, "galerie" lokalnych artystów. Pomimo tłumu turystów w osadzie panuje bardzo spokojna atmosfera co sprawia, że jest tam po prostu przyjemnie.
Po wybudowaniu drogi z Ouarzazate do Marrakeszu osada podupadła, znalazła się poza głównym szlakiem. Odkryta została ponownie przez filmowców, którzy tchnęli w to miejsce drugie życie. W 1987 r. została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO i jest odrestaurowywana z jej funduszy. Nadmienię, że właśnie w Aït Benhaddou kręcono takie filmu jak Gladiator, Klejnot Nilu, Aleksander, a nawet jedną ze scen serialu Gra o tron. Powiem szczerze, że nie ma co się dziwić, iż reżyserzy wybrali właśnie to miejsce. Zdecydowanie ma ono w sobie coś magicznego. Godzina z kilkoma minutami w ksarze minęła nam zdecydowanie za szybko, bylibyśmy w stanie spacerować tam kolejną godzinkę. Niestety czas znowu nie był naszym sprzymierzeńcem.
O godzinie 11:00 byliśmy już w Ouarzazate, a 45 minut później siedzieliśmy w autobusie, który miał nas zawieźć do Marrakeszu. Zanim jednak do Marrakeszu dotarliśmy, mieliśmy okazję zza szyb autobusu zobaczyć takie widoki, że zapierały nam dech w piersiach. Wjeżdżaliśmy coraz wyżej i wyżej. Byliśmy w Atlasie Wysokim, a że góry kochamy byliśmy zachwyceni tym co widzieliśmy. Mam w zwyczaju spać w autobusach... no cóż, tak już jest. Nie lada wyzwaniem jest sprawić żebym nie zamknęła oczu. Podczas tego przejazdu było zupełnie inaczej. Większość trasy przesiedziałam z rozdziawioną buzią i wydobywałam z siebie tylko ciche wow... Momentami żal nam było, że nie jedziemy tą trasą własnym samochodem - było tyle ciekawych miejsc aby przystanąć. Na wysokości 2260 m autobus przekroczył przełęcz Tizi n’Tichka i kierowca jak szalony pognał w dół. Dosłownie jak szalony. Pewnie momentami miałam strach w oczach czując i widząc jak z zawrotną prędkością pokonuje kolejne zakręty. W Marrakeszu byliśmy jakieś pół godziny szybciej niż podawał rozkład.
Jechaliśmy autobusem linii CTM, a jak już wcześniej wspomniałam ich dworce znajdują się z reguły na obrzeżach miast. Tak niestety było i w tym przypadku. Czekało nas łapanie taksówki. Ceny taksówek zaraz przy dworcu były tak wysokie, że postanowiliśmy transport załapać kawałek dalej. Odeszliśmy kilkadziesiąt metrów od dworca i udało się. Za 30 dh znaleźliśmy się w centrum Marrakeszu. Już z okien taksówki widzieliśmy, że miasto jest bardzo zadbane. Szerokie bulwary wzdłuż głównych ulic, nowoczesne apartamentowce - tego w Maroku jeszcze nie widzieliśmy. Zapowiadało się całkiem dobrze.
Pamiętając Fez, a w szczególności feskich naganiaczy, nie wysiedliśmy przy głównym placu. Okazało się to niepotrzebne, bo w Marrakeszu naganiaczy praktycznie nie ma, a jeśli już jakiś spotkaliśmy to nie byli nachalni i chamscy. Jeśli chodzi o znalezienie miejsca na nocleg to bardzo blisko placu Jemaa el-Fna znajduje się uliczka, w której hoteli jest od wyboru do koloru. Ulica ta nazywa się Rue Sidi Bouloukate. My postanowiliśmy zaznać trochę komfortu i zdecydowaliśmy się na Hotel Atlas. Udało się nam stargować cenę z 350 dh na 300 dh. Nasza radość trwała jednak tylko dwie doby, ale o tym więcej w następnej relacji.
Po rozpakowaniu poszliśmy delektować się atmosferą placu Jemaa el-Fna. Magiczne i niesamowite miejsce...
Marrakesz urzekł nas od pierwszego wejrzenia i tak już zostało do samego końca pobytu w tym mieście.
Więcej o podróżach na zgdanskado.blogspot.com