W rozegranym w niedzielę 14 kwietnia meczu 3. kolejki Topligi drużyna Seahawks Gdynia pokonała na własnym stadionie Giants Wrocław 32:28.
Pojedynek obecnego mistrza Topligi ze zwycięzcami tych rozgrywek w 2011 roku budził sporo emocji wśród entuzjastów futbolu amerykańskiego w Polsce. Smaczku rywalizacji dodawał fakt, że zespoły te nie miały okazji spotkać się w poprzednim sezonie. Spotkanie w żadnym wypadku nie zawiodło oczekiwań.
Piłkę pierwsi odbierali Seahawks, ale to wrocławianie zaczęli mecz od dosłownie mocnego uderzenia. Złapaną przez Pawła Fabicha piłkę wybił z rąk jeden z obrońców Giants, a z powietrza porwał ją kolejny. Goście zaczęli więc w świetnej pozycji na boisku, od razu w czerwonej strefie pola rywali. Po dwóch biegach przyłożenie mógł celebrować Jamal Schulters. Zdziwieni takim rozwojem wydarzeń Seahawks nie odpowiedzieli też w swojej kolejnej serii, którą zakończyli na dodatek fatalnym odkopnięciem i karą za przewinienie osobiste. Giganci mieli dzięki temu znów zaledwie 20 jardów do przejścia.
Tym razem Schulters potrzebował tylko jednej próby, żeby wbiec w pole punktowe, ale sędziowie cofnęli akcję z powodu przewinień. To było kluczowe, bo w kolejnych akcjach Giganci nie potrafili zdobyć potrzebnych im jardów, a próba kopnięcia z pola w wykonaniu Kamila Ruty była nieudana. Kolejne dwie serie oba zespoły kończyły odkopnięciami. Gdy piłka wróciła do Seahawks gospodarze wreszcie wykorzystali okazję. Ferni Garza ruchem ręki zmylił obrońcę kryjącego Jeremy'ego Dixona dzięki czemu chwilę później niekryty skrzydłowy mógł złapać długie podanie i samotnie przebiec całe boisko.
To dodało wiary w siebie również defensywie gospodarzy, która tym razem pozwoliła Gigantom tylko na stratę jardów - Dobry punt Mateusza Ruty sprawił jednak, że Seahawks musieli zaczynać ze swojego drugiego jarda, co nie skończyło się dla nich dobrze. W akcji biegowej z piłką próbował uciekać Dixon, ale Giants powalili go w jego polu punktowym dodając do swojego wyniku dwa oczka. Safety oznaczało też, że piłka od razu wróciła do wrocławian. Po kilku dobrych zagraniach znaleźli się oni na połowie rywala, ale stanęli przed trudnym zadaniem przy trzeciej próbie i siedemnastu jardach do pokonania. Sprytna zasłona do Schultersa i dobre bloki pozwoliły mu jednak zdobyć swój drugi touchdown tego dnia i wyprowadzić swój klub na 10-punktowe prowadzenie.
Po kolejnej serii Seahawks wydawało się, że dobra passa klubu z Dolnego Śląska będzie trwała. Wrocławska obrona zmusiła gospodarzy do odkopnięcia. Jeden z Gigantów jednak za szybko wystartował przed akcją, a 5 jardów kary dało Jastrzębiom drugą szansę. Tej sposobności mistrzowie nie zmarnowali. Najpierw świetnie zachował się Jeremy Dixon, który między trzema zawodnikami złapał kolejne podanie Garzy, a chwilę później dobrym biegiem starty punktowe zmniejszył Gaweł Pilachowski. Wynik zmienił się na 12:16.
Odpowiedź Giants znów była dobra, ale gdy goście dotarli do 30. jarda przed polem punktowym Seahawks zaczęły się kłopoty. Goście zdecydowali się zagrać w czwartej próbie. Długie podanie w pole punktowe, które przez moment miał w rękach Paweł Wojnarowicz, przechwycił jednak Peter Plesa i po świetnej akcji powrotnej zatrzymał się dopiero na 20 jardzie pola przeciwnika. Tam wystarczyło tylko jedno podanie Garzy do Marcina Blumy, za którym nie nadążył Krzysztof Tomczak mistrzowie Topligi wyszli na prowadzenie 20:16.
Po tych kilku szalonych wymianach gra uspokoiła się na moment przed przerwą. Gdyby jednak - znów uwolniwszy się od krycia - Bluma utrzymał w rękach długie podanie, to Seahawks schodziliby do szatni prowadząc 9 punktami.
Na starcie trzeciej kwarty, to znów wrocławianie dominowali. Szybkie podanie do Schultersa przeniosło atak za linię środkową, skąd Bartosz Dziedzic posłał idealne 35-jardowe podanie do swojego brata, Tomasza Dziedzica. Przyłożenie zmieniło wynik na 20:22. Seahawks chcieli szybkiego rewanżu, ale po trzech akcjach nie udało im się zdobyć pierwszej próby. Z pomocą przyszli jednak ponownie Giants, którzy niepotrzebną flagą już po zakończeniu akcji przedłużyli ciąg zagrań ofensywnych gospodarzy. Ci ponownie nie pozostali im za tę przysługę dłużni i m.in. dzięki świetnemu zagraniu młodego Patryka Kordysia przenieśli się momentalnie pod pole punktowe wrocławian. Kolejny bieg Pilachowskiego oznaczał 6 punktów i kolejną zmianę prowadzenia!
Seahawks nie cieszyli się jednak z takiego stanu rzeczy zbyt długo, bo już kolejna seria Giants zakończyła się touchdownem Schultersa i to jego drużyna mogła cieszyć się prowadzeniem na początku czwartej kwarty. Gospodarze próbowali nadrobić to bardzo długą serią, rozpoczętą na własnym 20. Jardzie. Udało się pokonać ponad 60 jardów, jednak wtedy błysnął Bartosz Świątek, który powalił rozgrywającego Seahawks w trzeciej próbie. Jastrzębie próbowały grać o wszystko, ale podanie Garzy nie dotarło do Dixona. Piłkę odzyskali Giants, którzy musieli tylko zadbać o zbicie jak najwięcej sekund z zegara meczowego. Rozpoczęli dobrze, bo ponad 10-jardowym biegiem popisał się Dziedzic. Akcję, jak wiele innych w tym meczu, cofnięto jednak z powodu flagi za faul osobisty.
Giganci mieli z jej powodu do przejścia 25 jardów, a zaczynali na własnym 10. jardzie. W drugiej próbie skończyło się to dla nich fatalnie, bo próbującego podawać Dziedzica uderzył jeden z defensorów. Piłka wypadła z ręki quarterbacka wrocławian. Pierwsi z ziemi podnieśli ją gracze Jastrzębi. Zawodnicy i trenerzy zespołu z Wrocławia próbowali przekonać sędziów, że powinni uznać to za nieudane podanie do przodu, ale arbitrzy decyzji nie zmienili. Seahawks stanęli przed wielką szansą na wygranie meczu. Kilka brakujących do pola punktowego rywali jardów zdobył sprytnym biegiem Ferni Garza i jego zespół prowadził 32:28 na 3 minuty przed końcem.
Goście mieli jeszcze szansę odpowiedzieć, ale zepsuli bardzo dobrze zapowiadającą się serię flagami. Cofnięci z okolic 30. jarda Seahawks aż na własną połowę, nie potrafili już odwrócić losów tego emocjonującego spotkania. Mistrz z 2012 roku pokonał mistrza z roku 2011.
Wyszliśmy słabo skoncentrowani, co było dziwne przy meczu tej rangi – powiedział po meczu Maciej Cetnerowski, trener zespołu z Gdyni. - Szybka strata spowodowała, że musieliśmy gonić wynik, ale udało nam się odzyskać koncentrację, zacząć grać skutecznie i przechylić szalę zwycięstwa na naszą stronę. Był to wyrównany mecz dwóch bardzo dobrych drużyn. To było zespołowe zwycięstwo w pełnym znaczeniu tych słów - dodał.
Przegraliśmy przede wszystkim sami ze sobą - komentował to spotkanie Jakub Głogowski prezes wrocławskiego klubu. - Zaważyły przede wszystkim indywidualne błędy, nerwy i zbyt duża ilość kar. W tak wyrównanym meczu nie można sobie pozwolić jardów straconych przez żółte flagi. Kilka z decyzji arbitrów było naszym zdaniem kontrowersyjnych, ale nie chcemy ich oceniać dopóki nie obejrzymy nagrania meczu - dodał Głogowski.
W ataku Seahawks świetnie zagrał rozgrywający Ferni Garza. Wszechobecny był Jeremy Dixon, a dźwigający prawie cały ciężar gry biegowej Gaweł Pilachowski godnie zapełnił lukę po kontuzjowanym Sebastianie Krzysztofku. W obronie w najważniejszych momentach błyszczeli Tomasz Sikora, Maciej Suchanowski, Tomasz Biały i Michał Berbeć.
Wyróżniającym się zawodnikiem Gigantów był running back Jamal Schulters i pewnie kierujący grą Bartosz Dziedzic. W obronie pracowity, ale w dużej mierze udany dzień zaliczył Deante Battle i Bartosz Świątek.
Przed Seahawks kolejne trudne starcie. 20 kwietnia w stolicy Jastrzębie zmierzą się z Warsaw Eagles. Tego samego dnia we Wrocławiu Giants będą gościć drużynę AZS Silesia Rebels.