Cyrk Arlekin podróżuje właśnie po powiecie wejherowskim. Wczoraj był w Rumi, dziś pokazy artystów cyrkowych zobaczyć będą mogli mieszkańcy Wejherowa. Udało się nam porozmawiać z jednym z pracowników cyrków, aktualnie klaunem, a niegdyś akrobatą – Sylwestrem Wiśniewskim.
Aneta Mirończuk: Cyrk to magiczne i bardzo tajemnicze miejsce. Jak się Pan tu znalazł?
Sylwester Wiśniewski: To moja praca, mój sposób na życie. Nie chciałem iść do wojska, a nie dostałem się na AWF. Postanowiłem pójść do szkoły cyrkowej, tam połknąłem bakcyla i poznałem... swoją żonę.
AM: Jesteście zatem rodziną cyrkową?
SW: Wiele lat występowaliśmy razem na pokazach ekwilibrystyki. Udało się nam nawet zdobyć III miejsce na Festiwalu w Chinach w 2000 roku. Teraz żona skupiła się na wychowywaniu dzieci. Prowadzi również szkółkę akrobatyczną dla dzieci.
Am: Jak długo trwa Pana przygoda z cyrkiem?
SW: Oj długo, wliczając przerwy, pracuję ponad 20 lat. Zwiedziłem niemały kawałek świata, od RPA po Chiny. Najpierw jako akrobata, teraz jako klaun. Artysta cyrkowy to mój zawód. Pracowałem w wielu miejscach.
AM: Większość z nas wyobraża sobie, że cyrkowiec związany jest przez całe życie tylko z jednym „namiotem”. Okazuje się, że jest zupełnie inaczej?
SW: Artyści cyrkowi zatrudniani są na kontraktach. Sprzedają swoje usługi, więc ode mnie zależy, gdzie i jak długo będę pracował. Aktualnie przebywam na dwuletnim kontrakcie i jeszcze nie wiem co będzie dalej.
AM: Zaskoczył mnie Pan na początku spotkania bardzo dobrą znajomością języka arabskiego. Ile w sumie zna pan języków obcych?
SW: Nasza praca wymaga znajomość wielu języków. Dużo podróżujemy po całym świecie, a trzeba się jakoś dogadać. Typowymi cyrkowymi językami są rosyjski i niemiecki, którymi właściwie w każdym cyrku można się dogadać. Ponadto nauczyłem się arabskiego i troszkę fińskiego.
AM: Bez kogo cyrk nie może istnieć?
SW: Cyrk to nie tylko artyści, to także obsługa techniczna bez której nie dałoby się zrobić wszystkiego na czas. Często musimy w ciągu jednego dnia pokonać setki kilometrów. Dziś np. wyruszamy po pokazie w Wejherowie na Mazury. A rozłożenie namiotu zajmuje około dwóch godzin, jego złożenie pół godziny krócej. Trzeba też załatwić wiele formalności. Sprawna organizacja pozwala zaoszczędzić czas, co dla nas jest niezwykle ważne. Aktualnie w „Cyrku Arlekin” zatrudnionych jest około 60 osób.
AM: Lamy, kozy, koniki polskie, szop pracz – mnóstwo zwierząt pracuje w cyrku. Nasuwa się pytanie o ich traktowanie, bo często mówi się, ze zwierzęta w cyrkach są maltretowane.
SW: Niestety zdarzają się takie przypadki, ale ze swojego doświadczenia powiem, że to incydentalne przypadki. W Skandynawii czy krajach Europy Zachodniej warunki przewożenia i przetrzymywania zwierząt są dokładnie sprawdzane, a jakiekolwiek nieprawidłowości zgłasza się do prokuratury. Poza tym żaden dyrektor cyrku nie zatrudni tresera z wychudzonymi i osiwiałymi zwierzętami, bo publiczność takich zwierząt oglądać nie chce.
AM: Wydaje się, że niegdyś cyrki były bardzo popularne. Teraz zainteresowanie tym rodzajem sztuki maleje?.
SW: Kilka lat temu było faktycznie bardzo ciężko. Teraz na szczęście zauważamy poprawę. Trudno jest walczyć z internetem i innymi rozrywkami, będącymi aktualnie w modzie. W latach siedemdziesiątych przyjazd cyrku do miasta był wielkim wydarzeniem. To jednak naturalna tendencja w wielu dziedzinach sztuki.
AM: Po ponad 20 latach pracy na arenie odczuwa się tremę?
SW: Oczywiście, zawsze chcę wypaść jak najlepiej. Trzeba być skoncentrowanym i przewidzieć reakcje zarówno dzieci, jak i dorosłych. Zdarzają się zarówno wybuchy płaczu, jak i agresji. A z każdej sytuacji trzeba wyjść z uśmiechniętą twarzą.
AM: Nasuwa się mnóstwo pytań, które warto zadać...
SW: Wybierz się z nami w tournee, bo cyrk to niekończąca się opowieść, pełna ludzkich historii, wszystkich nie da się opowiedzieć, to trzeba przeżyć, poczuć na własnej skórze...
AM: Kusząca propozycja...