21.02.2021 19:22 5 NW Na froncie walki z covid-19

Mieszkanka Wejherowa o zdalnym nauczaniu: 'To był bardzo smutny czas dla dzieci'

zdjęcie ilustracyjne, źródło:pixabay.com

Informacja o tym, że uczniowie przechodzą na zdalne nauczanie była ciosem dla wielu osób – dzieci oraz rodziców. Problem ze sprzętem, opieką – utrudnienia piętrzyły się, a nie bardzo było komu je rozwiązywać. Wrzesień 2020 roku był szczególnie ważnym czasem dla dzieci, które właśnie rozpoczynały swoją szkolną przygodę. Jak wytłumaczyć pierwszoklasiście, że po dwóch miesiącach nauki musi zacząć uczyć się zdalnie, w domu?

W ramach cyklu tekstów „Na froncie walki z COVID-19” porozmawialiśmy z panią Zuzanną, mieszkanką Wejherowa, której dziecko w 2020 roku poszło do pierwszej klasy podstawówki. Jak sama mówi, jej syn nie zdążył nacieszyć się szkołą, nowymi kolegami, bo nagle ją zamknęli. O tym, co pani Zuzanna myśli o wirusie, szczepieniach nauczycieli i o tym, jak wygląda nauka zdalna 7-latka - dowiedzieć można się z poniższej rozmowy.

NW: Na początek chciałabym zapytać, co uważa Pani na temat zamykania szkół i częściowym – nie bójmy się tego słowa – blokowaniu dostępu do nauki młodym osobom?

Zuzanna: Uważam, że zamknięcie szkół było bardzo złą i nie w porządku decyzją. Mój syn jako pierwszoklasista zaczynał nowy etap w życiu. To było duże przeżycie dla nas – rodziców, jak i dla dziecka. Całe szczęście skończyło się tak, że pierwsze dwa miesiące lekcje odbywały się normalnie, w szkole. Zdążyliśmy się nauczyć jak to wszystko wygląda w tej szkole, Kuba zobaczył czym w ogóle jest szkoła. Ale potem, nagle ją zamknęli.

NW: Jak zareagował syn na informację, że nie zobaczy w najbliższym czasie kolegów?

Zuzanna: To był bardzo smutny czas dla dzieci. Pamiętam, że mój syn był bardzo smutny, że nie mógł chodzić to szkoły. Polubił swoją nauczycielkę, nowych kolegów – nie zdążył się tym nacieszyć.

NW: Jak nauka zdalna wyglądała u Was z technicznego punktu widzenia?

Zuzanna: Mamy ten komfort, że posiadamy w pełni wyposażony komputer, ale wyobrażam sobie, że niektóre rodziny miały z tym wielki problem. Szczególnie takie, które mają więcej dzieci. Niemniej, zdalna nauka nie należała do najłatwiejszych. Chociażby ze względu na naszą pracę. Co mieliśmy zrobić? Pójść do szefa i powiedzieć, że znikamy na „nie wiadomo jak długo”? Mało kto może sobie pozwolić w dzisiejszych czasach tak po prostu przestać pracować. Wiem, że była opieka covidowa, bo sami z niej korzystaliśmy, ale nie jest to zadowalające rozwiązanie – wiąże się jednak z mniejszym wynagrodzeniem, a dla niektórych rodzin utrata tych 20 procent z miesięcznego budżetu to spory kłopot.

NW: Małe dzieci są już w dzisiejszych czasach obeznane, jeśli chodzi o komputery, telefony itd. Jednak zdalna nauka to nie tylko obsługa komputera. Wymaga skupienia i dużego wkładu pracy. Jak to u Was wyglądało?

Zuzanna: Na początku wyglądało to tak, że siedziałam z dzieckiem przez całe zajęcia. Musiałam dopilnować, że zalogował się na komputerze, że zgłosił swoją obecność, że siedzi i słucha, że ma otwarte książki na odpowiedniej stronie, że wykonuje zadania, które pani próbuje z nimi przerobić. To są małe dzieci, którym ciężko się skupić. Jedno przekrzykuje drugie i opowiada o swoich zwierzątkach, o tym co robiło. Dlatego początek był bardzo chaotyczny. Byłam załamana i zastanawiałam się czego można się nauczyć w ten sposób. Na szczęście nauczycielka całkiem dobrze poprowadziła te zajęcia.

NW: Jedna lekcja trwała 45 minut?

Zuzanna: Nie. Podczas zdalnych zajęć jedna lekcja trwała 30 minut. Jednak część tego czasu nauczyciel przeznaczał jeszcze na uspokojenie wszystkich dzieci.

NW: Po zajęciach dzieci miały już czas dla siebie?

Zuzanna: Nie było takiej szansy. Dostawały bardzo dużo zadań domowych, by jakkolwiek nadrobić to, czego nie udało się zrobić. Myśmy spędzali mnóstwo czasu na robieniu różnych zadań, prac plastycznych. Pochłaniało to bardzo dużo czasu.

NW: Decyzja rządu: „Dzieci wracają do szkoły”. Jak zareagował syn?

Zuzanna: Tęsknił za sowimi kolegami, więc bardzo był szczęśliwy. Trwało to jednak kilka dni. Ekscytacja szybko opadła i chciał znowu siedzieć w domu. Nie oszukujmy się – dla niego było to wygodne, bo nie trzeba było wstawać wcześnie rano itd. Całe szczęście ten etap jest już za nami i teraz chętnie chodzi do szkoły. Mamy z mężem nadzieję, że tak już pozostanie.

NW: No właśnie. Nie da się przewidzieć tego, jaką decyzję podejmie rząd. Szczepienia nauczycieli miały rozwiązać problem i pozwolić na bezpieczne uczęszczanie uczniów na zajęcia. Jak się do tego Pani odnosi?

Zuzanna: Nie uważam, że koronawirus jest jakoś szczególnie niebezpieczny i wymaga zaszczepienia się. Powinniśmy mieć wybór – nauczyciele – teoretycznie go mają, ale gdy podejmą decyzję, że nie chcą przyjąć szczepionki, to pojawiają się naciski z góry – słyszałam już o takim przypadku. Dla mnie jest to „kolejna grypa”, może trochę gorsza niż te znane nam.

NW: A więc powinniśmy się nauczyć z tym wirusem po prostu żyć?

Zuzanna: Dokładnie tak. Tak samo jak żyjemy pośród innych chorób, na które się umierało i będzie umierać. Uważam, że temat koronawirusa został rozdmuchany. Sama kilka lat temu przechodziłam takie choroby – leżałam w łóżku „na wpół martwa”, nie byłam w stanie się ruszać, miałam 40 stopni gorączki. Zamykanie szkół, hoteli, centrów handlowych i innych miejsc było przesadą i ciosem dla wielu osób, które m.in. straciły przez to pracę.


Czytaj również:

Trwa Wczytywanie...