10.06.2020 23:23 2 mike

Bezbarwna Arka rozbita w Warszawie. Lechia już w grupie mistrzowskiej

Źródło: Legia Warszawa/Facebook

W środowy (10 czerwca) wieczór Arka Gdynia przegrała na wyjeździe z Legią Warszawa 1:5. Martwić może nie tyle porażka w stolicy, choć oczywiście punkty są bardzo potrzebne żółto-niebieskim, co styl, w jakim zagrali gdynianie. Znacznie więcej powodów do zadowolenia mogą mieć kibice Lechii Gdańsk. Już teraz, przed ostatnią kolejką sezonu zasadniczego, wiadomo, że biało-zieloni awansowali do pierwszej ósemki.

Oglądając poczynania zawodników Arki Gdynia na boisku, trudno było nie odnieść wrażenia, że przegrali oni środowy mecz 29. kolejki Ekstraklasy, zanim jeszcze wyszli na murawę… Być może takie były założenia taktyczne – powalczyć o korzystny rezultat, ale nie za wszelką cenę, pamiętając o kolejnych spotkaniach, w kontekście walki o utrzymanie. Tymczasem postawa żółto-niebieskich w stolicy była momentami wręcz żenująca, a śledzenie całego spotkania mogło być przykrym doświadczeniem dla fanów żółto-niebieskich. A wcale tak nie musiało być.

Mecz rozpoczął się od niespodzianki, by nie powiedzieć – sensacji. Już w pierwszej minucie arkowcy wypracowali sobie znakomitą okazję i… ją wykorzystali! Marciniak wrzucił piłkę w pole karne, Skhirtladze odbił futbolówkę głową, a chwilę później, niezbyt precyzyjnym, lecz celnym strzałem skierował ją do siatki legionistów Danch. Arka prowadziła 1:0, a tego raczej na pewno na wstępie spotkania nie spodziewali się legioniści. Niestety, można powiedzieć, że na tym praktycznie zakończyła się gra gdynian przy Łazienkowskiej. I nie będzie w tym stwierdzeniu cienia przesady. Strzał Dancha z pierwszej minuty był jedynym celnym uderzeniem, na jakie było stać przyjezdnych przez cały mecz.

Jeśli ktoś miał nadzieję, że gol dla Arki zdeprymuje legionistów i zmusi ich do błędów, to szybko przeżył bolesne rozczarowanie. Stołeczni nie spanikowali, ale ruszyli z ofensywą. Zdominowali zarówno grę w środku pola, jak i w ataku; w obronie nie mieli zbyt wiele pracy, ponieważ żółto-niebiescy nie byli w stanie zbliżyć się do pola karnego gospodarzy. Co więcej – nie potrafili przetrzymać piłki w środku pola ani wymienić kilku celnych podań. Legionistom wychodziło wszystko – dryblingi, podania, funkcjonowała komunikacja, były efektowne akcje ofensywne. W zasadzie tylko dzięki kilku dobrym interwencjom Steinborsa, gdynianie długo utrzymywali prowadzenie, bo na boisku byli zaledwie statystami wobec świetnie dysponowanych gospodarzy. W 44. minucie stało się to, co po prostu musiało się stać – gola zdobył Wszołek, a zawodnicy obu ekip schodzili do szatni przy remisie 1:1.

Gdyńscy kibice zapewne wzięliby taki rezultat po pierwszej części gry „w ciemno”. Boisko jednak zweryfikowało poziom obu drużyn. Legia po wznowieniu rozpoczęła z animuszem swoją grę w ataku, na co kompletnie nie potrafili odpowiedzieć gdynianie. W 50. minucie piłka nieszczęśliwie odbiła się od nogi Marciniaka i wpadła do bramki, a stołeczni objęli prowadzenie 2:1. Oczywiście gospodarze nie zamierzali bronić tego wyniku ani zmieniać stylu gry. Zaledwie siedem minut później gdyńscy obrońcy nie upilnowali w polu karnym Luquinhasa i było już 3:1. W 62. minucie Cholewiak podwyższył prowadzenie na 4:1 i stało się jasne, że Arka może zapomnieć o wywiezieniu choćby punktu z Warszawy.

Choć Legia prowadziła już różnicą trzech bramek, a na zegarze pozostało jeszcze pół godziny czasu gry, piłkarze Arki, jak można przypuszczać, najchętniej opuściliby boisko przy tym stanie spotkania, co było widać praktycznie we wszystkich elementach. Legioniści dalej napierali, a niewiadomą pozostawała tylko skala ich zwycięstwa. Nawet jeśli Arka, dość nieudolnie, próbowała atakować, ich akcje były niemal natychmiast kasowane. „Kropkę na i” postawił w 81. minucie Sanogo, podwyższając prowadzenie stołecznych na 5:1. I podsumowując przebieg całego spotkania, był to „najniższy wymiar kary”. Gdyby Legia w I połowie popisała się lepszą skutecznością, a Steinbors nie był czujny na posterunku, być może Arka musiałaby przełknąć nawet dwucyfrową porażkę – legioniści oddali łącznie 24 strzały na bramkę przyjezdnych, z czego aż dziewięć celnych. Arka zrewanżowała się zaledwie jednym celnym strzałem, po którym padła bramka w pierwszej minucie.

Podsumowując, Legia Warszawa pokonała Arkę Gdynia w pełni zasłużenie, była zespołem zdecydowanie lepszym, dominującym i w pełni kontrolującym przebieg boiskowych wydarzeń. Momentami można było mieć wrażenie, że nie oglądamy dwóch zespołów z tej samej ligi, lecz sparing przyszłego mistrza Polski z drużyną, co najwyżej, I ligową.

Piłkarze Arki muszą szybko zapomnieć o tym spotkaniu, jeśli nadal chcą skutecznie powalczyć o uniknięcie degradacji do I ligi. A nie będzie to łatwe zadanie. W innym, środowym spotkaniu bezpośredni rywal żółto-niebieskich, którego gdynianie muszą gonić, by wywalczyć bezpieczną, 13. pozycję w tabeli ligowej, pokonał na własnym terenie Raków Częstochowa 3:2. Arka obecnie ma 28 punktów, tracąc do wiślaków już sześć „oczek”. Będzie miała okazję, by zmniejszyć ten dystans już w najbliższą niedzielę (14 czerwca), gdy podejmie na swoim terenie właśnie krakowską Wisłę. Początek meczu o godzinie 18:00.

Co ciekawe, zwycięstwo Wisły Kraków mogło ucieszyć fanów Lechii Gdańsk, bo oznacza, że Raków już nie prześcignie gdańszczan w ligowej tabeli. W innym meczu Śląsk Wrocław pokonał na wyjeździe Wisłę Płock 2:1, również eliminując ten zespół z walki o strefę mistrzowską. Lechia zajmuje po 29. kolejce Ekstraklasy bezpieczne, ósme miejsce i niezależnie od rezultatu, jaki osiągnie w niedzielę (14 czerwca) w Szczecinie, już z niego nie spadnie. Biało-zielonych nie są już w stanie doścignąć ani Zagłębie Lubin, ani Górnik Zabrze.


Czytaj również:

Komentarze

W trakcie ciszy wyborczej dodawanie i przeglądanie komentarzy jest zablokowane.