Tradycja chrztu morskiego powstała w XVI wieku na tle rytuałów chrześcijańskich i pogańskich. Moment ten był ściśle związany z chwilą odpoczynku na statku po ominięciu groźnych na ówczesne czasy terenów. Cała załoga musiała pracować na najwyższych obrotach i być nieustannie skupiona, a chrzest był dla niej chwilą błogiego odprężenia. Chrzest niepraktykowany tak jak kiedyś, dzisiaj jest dla większości ludzi czymś nieznanym i egzotycznym. Zobaczmy jak wygląda taki obrzęd dzisiaj i na czym dokładnie polega.Malowanie farbą olejną paznokci czy kąpiel w zużytym oleju i paliwie to tylko niektóre z niespodzianek na jakie natrafiają neofici. O chrzcie opowie nam Damian, który skończył studia, praktyki, rozpoczął pływanie... Pochodzi z małej miejscowości w okolicach Lęborka. Damian po jednym czteromiesięcznym rejsie awansował na stanowisko motorzysty, a od dwóch rejsów jest trzecim mechanikiem.
Jeszcze stosunkowo niedawno na statkach z polskimi załogami istniało sporo zwyczajów i tradycji, które teraz zanikają. Powodem tego jest coraz większe izolowanie się członków załogi od siebie.
Rejsy są teraz krótsze niż kiedyś, 3-4 miesiące, a załogi często się zmieniają. Poznaje się kogoś, a po kilku tygodniach już się go nie widzi, więc nie opłaca się zawierać trwalszych znajomości. Kolejną rzeczą jest zmniejszanie się załóg, coraz więcej obowiązków spoczywa na barkach mniejszej ilości ludzi. Najważniejszą jednak sprawą będzie chyba to, iż prawie każdy marynarz posiada teraz laptopa.
Wspólne spędzanie czasu ustąpiło miejsca oglądaniu filmów w zamkniętej kabinie. Wszystko to sprawia, iż zawód marynarza ma już coraz mniej wspólnego z tzw. romantyzmem morza, a coraz bardziej zmienia się w szarą pogoń za zarobkiem.
Z drugiej strony jeżeli trafi się na statek z dobrą załogą, która chce wspólnie spędzać czas wolny, a nie tylko zabijać czas pozostały do powrotu do domu, to taki rejs może być ciekawym doświadczeniem, które często się wspomina.
Kapitan statku również spełnia ważną rolę, kiedy chodzi o zajęcia załogi po pracy. Niektórzy organizują grilla czy wycieczki do ciekawych miejsc. Niekiedy to kapitan samodzielnie zajmuje się przygotowaniem chrztu równikowego.
Z takim właśnie pozytywnym kapitanem miałem okazję przepływać ostanie 5 miesięcy rejsu. Okazja do przeprowadzenia chrztu trafiła się, gdy przyszło nam stać półtora miesiąca na redzie przed brazylijskim portem Itaqui. Dobrze się złożyło, bo przygotowania do chrztu zajęły prawie miesiąc, a dla trojga członków załogi (dwóch kadetek pokładowych i jednego elektrycznego) było to rzeczywiście pierwsze w życiu przekroczenie równika.
Załoga podzieliła się na dwie, prawie równe grupy, organizatorów, czyli tych, którzy już mają za sobą rytuał chrztu, oraz neofitów, czyli kandydatów do ochrzczenia. Przygotowania zajęły tyle czasu, gdyż trzeba było zrobić kostiumy, przygotować próby dla neofitów, a oni sami musieli wymyślić dla siebie nowe imię oraz ułożyć wiersz, w którym przekonują Neptuna, aby ochrzcił ich tym imieniem zmazując stare, niegodne imię. Ja np. przed chrztem zwałem się Penetrator Balastowy, a po ochrzczeniu mogę już być nazywany Lasfor, czyli pstrąg.
Dzień chrztu zaczyna się od tego, że neofici zostają wygonieni z nadbudówki (aby swymi niegodnymi osobami nie drażnili starszej braci marynarskiej) i nie mają do niej wstępu aż nie zostaną ochrzczeni. Śniadanie jedzą na polerach. Po śniadaniu następuje stemplowanie. Diabły robią stemple na ciałach neofitów, starym, czarnym olejem silnikowym, do tego składa się podpis na cyrografie, czyli zaprzedaje się duszę. Później organizatorzy, jako część załogi uprzywilejowana, mają przerwę. Neofici w tym czasie pieką się na pokładzie.
W południe jeszcze jakiś obiad i zaczyna się...
Neofici czekają pod siatką rozpiętą z boku ładowni, diabły po kolei prowadzą ich na męki. W miedzy czasie polewają ich wodą z węży. Każdy neofita musi przejść wszystkie próby.
Pierwsza jest wizyta u lekarza. Pacjent kładzie się na „kozetce” (pod prześcieradłem są łańcuchy). Pan doktor rozpoczyna badania, zagląda do gardła, obstukuje pacjenta młoteczkiem, nastawia kręgi specjalnym wałkiem do masażu pleców, aplikuje lewatywę.
Następnie udajemy się do fryzjera. Fotel fryzjerski też ma niespodzianki, siadamy na poprzybijanych „do góry nogami” kapslach. Fryzjer uczesze i pomaluje paznokcie (farbą olejną). Później wybieramy się wdychać górskie powietrze. Diabły podwieszają nas na szelkach asekuracyjnych do prac na wysokościach. Neofita musi trochę powisieć przed kolejnymi próbami.
Następna w kolejności jest kąpiel w beczce z borowiną. Dawniej w takiej beczce znajdowały się wybrane spod przelotni silnika głównego odpady, zużyty olej i pozostałości niespalonego paliwa.
Nasz statek był dosyć nowy, a silnik nie produkował takiej ilości odpadów, więc borowina składała się głównie z resztek jedzenia, które nabierały mocy stojąc kilka dni w upale na pokładzie.
Na szczęście kolejna próba pozwala się umyć. Jest to przejście przez rekina. Rekin jest to długi rękaw z materiału. Wchodzimy jednym końce, wychodzimy drugim, a diabły leją nas wodą.
Po przejściu prób kandydaci trafiają przed oblicze Neptuna i jego żony Prozerpiny.
Przedstawiają swoje prośby o zmianę imienia w formie wierszyka. Para małżeńska decyduje czy neofita jest już godny nadania nowego imienia, czy trzeba będzie powtórzyć którąś próbę, a może wszystkie. Przeważnie trzeba, Neptun jest bardzo drażliwy i wysyła do borowiny za byle przewinienie. Pamiętamy, aby pocałować go w pierścień, a Prozerpinę w kolano. Aby neofita nie opadł całkiem z sił, dostaje kanapkę (np. ze śledziem z puszki i dżemem) i coś do picia (trudno powiedzieć co to było, może lepiej nie wiedzieć). Zdarza się, że taki posiłek szybciej „wychodzi” niż „wchodzi”.
Takich prób bywało kiedyś o wiele więcej, u nas po prostu zabrakło osób, które mogłyby je przeprowadzać. Ponieważ sporo było neofitów, zabrakło organizatorów.
Każda z prób ma przygotować przyszłego marynarza do pracy na morzu, np. górskie powietrze ma przygotować do częstych prac na wysokościach, borowina do pracy w brudach i smarach. Do czego ma przygotować wizyta u fryzjera? Ciężko mi powiedzieć, ale podobno lekarz ma nas oswoić z możliwością występowania jakiejś wstydliwej choroby.
Po całym dniu męczarni byli neofici zasiadają z resztą załogi do stołu, jak równy z równym. Taką okazję trzeba uczcić grillem, a na grillu to już wiadomo, dobre jedzenie, różne trunki, a nawet śpiewy i tańce. Znalazły się nawet dyplomy dla uczestników i dokumenty potwierdzone pieczęcią statku, mówiące iż taki a taki marynarz poddał się obrządkowi chrztu równikowego i z wszystkich prób wytrzymałości wyszedł zwycięsko, a Neptun nadał mu takie a takie imię i przyjął w poczet swoich poddanych. Taki dokument obliguje jednocześnie jego posiadacza do przestrzegania morskich prawideł i tradycji.
W pracy na morzu mam dość krótkie doświadczenie, lecz z tego co słyszałem od kolegów, którzy już swoje wypływali, to naprawdę niespotykane, iż udało nam się zorganizować taką imprezę. Kiedyś, paręnaście, parędziesiąt nawet lat temu to i owszem, często marynarze się tak bawili, ale dzisiaj nikt się z tym nie spotkał. Mam tylko nadzieję, że podtrzymaliśmy starą tradycję i jeszcze kiedyś uda się powtórzyć udział w chrzcie równikowym, ale tym razem będę już po drugiej stronie siatki.