30.08.2021 13:05 20 NW
17-miesięczny Maks zmarł z powodu niewydolności odddechowo-krążeniowej, chociaż kilkanaście godzin wcześniej był w szpitalu. Postępowanie w tej sprawie toczy się od ponad roku, rodzice obwiniają za śmierć synka Szpital Pucki, a Rzecznik Praw Pacjenta stwierdził, że doszło do naruszenia praw pacjenta.
– Maks był uśmiechniętym, zdrowym, naszym ukochanym i jedynym synkiem. Zabiły go zapalenie płuc, ale i niestaranność, rutyna i lekceważenie swoich obowiązków - tak o śmierci swojego dziecka Mariusz Panek mówi po roku od zdarzenia.
Fot. archiwum prywatne/ Mariusz Panek facebook
O tragedii, do której doszło po tym, jak 17-miesięczny Maks przebywał na wakacjach w Jastrzębiej Górze informowaliśmy tutaj. Z relacji ojca dziecka wynika, że pod koniec urlopu, który odbywał się w Jastrzębiej Górze u chłopca pojawił się katar i niepokojący szmer, który słychać było podczas oddychania.
– Desperacko zaczęliśmy szukać pomocy, próbowaliśmy skontaktować się z pogotowiem ratunkowym, szukaliśmy lekarza, niestety nie mogliśmy dodzwonić się do lekarza dyżurnego, więc postanowiliśmy udać się do najbliższego szpitala, czyli do Pucka, gdzie dojechaliśmy około godz. 20:00. Maksia przyjęła pani doktor, która pomimo naszych niepokojących informacji o oddechu dziecka i dźwięku, który się wydobywał, stwierdziła, że nic mu nie jest i że spływająca wydzielina podrażnia krtań. Zaleciła inhalacje. Uspokojeni diagnozą wróciliśmy do domu, do Łańcuta - relacjonuje tata 17-miesięcznego Maksa.
Nad ranem rodzina dotarła do domu. Do około godz. 10:00 chłopiec spał, nie pojawiały się żadne nowe, niepokojące objawy, ale nie ustępował ciężki oddech i wspomniany szmer. Jak mówi pan Mariusz syn nie miał także gorączki.
– Czekaliśmy aż Maksiu się obudzi, ale w pewnym momencie zaczął się krztusić i przestał oddychać. Byliśmy w szoku, zadzwoniliśmy po pogotowie, przystąpiliśmy do reanimacji. Przyjechało pogotowie, potem kolejne. Po 70 minutach próby przywrócenia oznak życia nie udało się. Syn zmarł - opisuje ojciec.
Okazało się, że chłopiec miał zapalenie płuc. Przyczyną śmierci była niewydolność oddechowo-krążeniowa w przebiegu zapalenia płacikowego płuc. Rzecznik Praw Pacjenta orzekł, że kilkanaście godzin przed śmiercią lekarz musiał usłyszeć charakterystyczny dla zapalenia szmer w płucach, który słyszeli rodzice.
– Lekarz zbagatelizował wywiad, co później okazało się w karcie wizyty, gdzie nie ma ani słowa o problemach z oddychaniem syna. Zamiast tego lekarka wpisała, że miał katar - dodaje Mariusz Panek.
Z relacji ojca wynika, że lekarka, która przyjmowała tragicznej nocy Maksa, w tygodniu pracowała w przychodni w powiecie gliwickim, a na dyżury weekendowe dojeżdżała do Pucka, czyli ponad 500 km dalej.
Zdarzenia i ustaleń Rzecznika Praw Pacjenta póki co nie komentuje Szpital Pucki. Jak informuje prezes Weronika Nowara, placówka nie wypowie się co najmniej do końca tygodnia.
– Postanowiliśmy, że śmierć naszego dziecka nie może iść na marne, że musimy doprowadzić do zmian. W chwili tragedii rodzice są w szoku. Pojawiają się medycy, lekarze, trwa reanimacja, okazuje się, że dziecka nie da się uratować, przyjeżdża policja, prokurator, w domu jest mnóstwo ludzi, robią zdjęcia, zabierają ukochane dziecko i nagle pojawia się cisza, rodzice zostają sami, w szoku, bez wsparcia. Nie chcemy żeby tak było, dlatego powołujemy do życia Fundację, która będzie wspierać osoby takie jak my, w obliczu tragedii - mówi pan Mariusz.
Póki co trwają prace organizacyjne dotyczące powstania Fundacji, nawiązywane są współprace ze specjalistami.
Fot. archiwum prywatne/ Mariusz Panek facebook