Listopad 2013 | ||||||
---|---|---|---|---|---|---|
Pn | Wt | Śr | Cz | Pt | So | N |
28 | 29 | 30 | 31 | 1 | 2 | 3 |
4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 |
11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 |
18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 |
25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 1 |
Data | 20.11.2013 19:00 |
Miejsce | Scena |
Adres | al. Franciszka Mamuszki 2 |
Miejscowość | Sopot |
Bilety | 100 zł |
PLANET OF THE ABTS w listopadzie ponownie w Polsce.
Początków Planet Of The Abts szukać należy na przełomie wieków. Między 1999 i 2000 roku za sprawą Matta Abtsa i Allena Woodego, ówczesnego basisty Gov't Mule powstał koncertowy projekt, Blue Floyd a chwilę później Beatlejam. To głównie Matt nalegał, aby powołać do życia obydwa projekty. Miał najwięcej wolnego czasu. Warren i Allen zaangażowani byli dodatkowo w The Allman Brothres Band. Tak więc bywały okresy, że Matt po prostu się nudził.
Zawsze ciągnęło go w kierunku bardziej rozbudowanych form. Jak sam wielokrotnie powtarzał - uwielbia progresywne i psychodeliczne formy. Blue Floyd, którego trzon stanowili Matt Abts, Allen Woody, Berry Oakley Jr. i wyśmienity klawiszowiec Braci Allman ,Johnny Neel. Grali głównie utwory Pink Floyd, zmienione na własną, bardziej psychodeliczno - bluesową modłę. Sięgali również do repertuaru King Crimson, Procol Harum, czy Van Der Graf Generator. Z kolei projekt Beatlejam to swobodnie potraktowane utwory The Beatles i Grateful Dead. Zmieniali się gitarzyści , którzy na co dzień grywali w swych macierzystych grupach. Audley Freed, Marc Ford, John Scofield, Rich Robinson czy Warren Haynes. Nieskrępowani żadną stylistyką, znakomicie bawili się muzyką. Możecie sobie wyobrazić Shine On You Crazy Diamond w absolutnie porywającej bluesowej konwencji? Zapewniam was, że nie odebrali nic z piękna oryginału. Wyraźnie widać jak bardzo progresywne duchy przeszłości wpływały na Matta i resztę kolegów. To już wtedy rodził się Planet Of The Abts.
koncert: godz. 19:00
wstęp: od godz. 17:00
Kiedy Gov't Mule zawiesił na jakiś czas działalność na rzecz Warren Haynes Band, postanowili z Jorgenem poeksperymentować. Mając do dyspozycji Roger's Boat Studios, którego Jorgen jest współwłaścicielem zaczęli spotykać się niemal codziennie. Carlsson, fantastyczny basista, podczas tych sesji obsługiwał również instrumenty klawiszowe.
Pewnego dnia Jorgen przyprowadził na próbę swego wieloletniego przyjaciela, gitarzystę T - Bone Anderssona. Obydwaj są Szwedami, którzy swego muzycznego szczęścia postanowili szukać w USA. Matt wspominał, że pierwszym utworem, który zagrali z T-Bone był... No Quarter z repertuaru Led Zeppelin. Podobno T-Bone popłynął dokładnie w tą stronę, w którą, zamierzali wyruszyć Jorgen i Matt. Odpowiednia chemia pojawiła się natychmiast. Taka totalna symbioza pojawia się w niewielu zespołach. Matta Abtsa po nominacji do nagrody Grammy za mułowski Sco- Mule i miano najlepszego perkusisty świata w Drum Magazine ,zaczęto porównywać go do Bonzo. Faktycznie, jego oszołamiająca, mocarna gra w bardzo otwartej stylistyce tak Gov't Mule jak i Planet Of The Abts może przyprawić wszystkich o zawrót głowy. Jorgen, który również odrobił z najwyższą notą swą arcytrudną lekcję w Gov't Mule, powoduje, że brzmią z Mattem jak monolit. Zjawiskowy T-Bone grający niezwykle nowatorsko, idealnie wpasował się w psychodeliczny świat Planet Of The Abts.
Dwóch maksymalnie zakręconych Szwedów i ja. Z tego musiało wyjść coś dziwnego - wspomina Matt. Dziwnego i wyjątkowo pięknego. Warren, który z początku dość sceptycznie podchodził do projektu swych kolegów, usłyszał ich po raz pierwszy na koncercie. Jak mi mówił, to było coś wręcz nieludzkiego. Jakbyś wrzucił do jednego tygla muzykę King Crimson, Hawkwind, Free, wczesnych Floyd czy Toola. Wychodzili na scenę bez przygotowanej set listy. Ktoś rzucał tytuł następnego utworu a oni to grali. Wszędzie przyjmowani owacyjnie, utwierdzali się jedynie w przekonaniu, że to co grają i to w jaki sposób postrzegają granie w tym zespole, trafia na niezwykle podatny grunt.
POA jest już chyba znakiem czasów. Zespołów o mocnym, psychodelicznym zabarwieniu pojawia się na świecie coraz więcej. Niektórzy jeszcze szukają. Inni świadomie rezygnują z komputerowych efektów i grają żywą muzykę. Planet Of The Abts z całą pewnością należy do tych najmocniejszych. Dave Matthews , kiedy ich usłyszał, powiedział: strach po nich zagrać. Są wielcy, a nagrali przecież dopiero jedną płytę. Świat o nich jeszcze usłyszy. Nie widziałem potężniej brzmiącego zespołu od wielu lat.
POA po raz kolejny przylatują do ukochanej / jak zgodnie twierdzą / Polski. Kończą prace nad drugim albumem. Matt pisał mi nie tak dawno , że nowy album powinien zabrzmieć jeszcze potężniej aniżeli debiut. Podejrzewam że część z tych nowych kompozycji usłyszycie na koncertach w Polsce. Ten zespół w naturalny sposób rozwija się. Po sukcesie najnowszej płyty Gov't Mule i ogromnym w nią wkładzie Jorgena, Planet Of The Abts z całą pewnością rozwinie skrzydła jeszcze szerzej.
Lez Zeppelin
Przywoływanie duchów przeszłości
Od 2007 roku wielu widząc tę nazwę pomyślało zapewne z drwiącym uśmiechem: ależ ktoś palnął gafę. Inni lekceważąco wzruszali ramionami: cóż tam, kolejny tribute band jakich tysiące. I jedni, i drudzy bardzo się mylili. Sam Jimmy Page w 2008 roku powiedział dziennikarzom, że nigdy wcześniej czegoś podobnego nie słyszał. Sekundę później poprawił się i dodał: "No, oczywiście nie wziąłem pod uwagę Led Zeppelin. Tak właśnie brzmiał Led Zeppelin." I tu zaczyna się cała historia. Lez Zeppelin nie jest zwykłym tribute bandem czy cover bandem. Byłoby to mocno krzywdzące określenie. Wiele zespołów brało się za bary z repertuarem Led Zeppelin. Z lepszym lub gorszym skutkiem. Moim zdaniem raczej to drugie. Znakomicie wybrnęli z tego Vanilla Fudge, którzy zagrali utwory Led Zeppelin wyraźnie zachowując swoją psychodeliczną, natychmiast rozpoznawalną formułę. Z kolei taki na przykład Great White i wiele podobnych odtworzyło zeppelinowski materiał z zegarmistrzowską precyzją. Znając wybornie muzykę mistrzów nie sposób tego spokojnie wysłuchać. To profanacja. Przez niemal całe swe życie twierdziłem, że nikt nie powinien grać Led Zeppelin poza samymi Led Zeppelin. Kolejne wydawnictwa nagrane w tak zwanym hołdzie Niezniszczalnym jedynie utwierdzały mnie w tym przekonaniu. Cokolwiek słyszałem, mocno śmierdziało plastikowym metalem. Cienia magii muzyki Led Zeppelin. Każdy wokalista za wszelką cenę chciał być Robertem Plantem. O perkusistach mówiono, że niektórzy z nich są o wiele sprawniejsi technicznie niźli sam Bonzo. I cóż z tego - Bonzo miał uderzenie i feeling, przy których dzisiejsi perkusyjni wymiatacze przerzucają jedynie ziemniaki z worka do worka. Dlaczego to piszę? A właśnie dlatego, że wydawało mi się niemożliwym uchwycić ducha Led Zeppelin, ogarnąć całość i zagrać jak swoje.
Gitarzystka Steph Payne w 2004 roku miała wizję czegoś więcej, aniżeli kolejnego zespołu męczącego arcydzieła Led Zeppelin z matematyczną dokładnością. W rok po założeniu Lez Zeppelin dziennikarze z całego świata, łącznie z tymi, którzy pamiętają jeszcze elektryzujące koncerty samych Led Zeppelin, jednogłośnie okrzyknęli Lez Zeppelin najpotężniejszym żeńskim (all female) zespołem w historii rocka. W 2007 roku pod okiem Eddiego Kramera, legendarnego inżyniera dźwięku Led Zeppelin, korzystając ze sprzętu do realizacji płyt z końca lat sześćdziesiątych, cztery dziewczyny nagrały album, o którym można powiedzieć, że jest bliźniakiem Led Zeppelin. Nigdy wcześniej czegoś podobnego nie słyszałem. Uwierzcie mi: poza znakomitym kobiecym śpiewem naprawdę słyszę tam Jonesy'ego, Jimmy'ego i Bonzo. Niemożliwe stało się możliwe. Album zawierający muzykę Led Zeppelin z cudowną swobodą zabiera słuchacza w najprawdziwszą zeppelinowską podróż. Każdy zagorzały fan Led Zeppelin po wysłuchaniu na przykład Since I've Been Loving You powie, pewny siebie, że śpiewającej dziewczynie towarzyszą muzycy Zeppelin. Ten sam powalający tamy sound i ten sam, nigdzie nie spotykany, groove. Lez Zeppelin zaczęły pojawiać się na największych festiwalach w Europie i USA. Podczas festiwalu VooDoo w Nowym Orelanie dziewczyny rozniosły w pył cały line-up.
W 2008 roku doszło do zabawnego i nieco szokującego incydentu. Otóż dziewczyny z Lez Zeppelin otrzymały zaproszenie na jeden z najbardziej prestiżowych festiwali w Stanach, Bonnaroo w Manchester. W rok po rockowym cudzie w O2 Arena część prasy przyjęła za pewnik, że na plakacie reklamującym festiwal pojawił się błąd w pisowni i zagra na nim Led Zeppelin. Odnotowano niespotykaną dotąd, nawet jak na tak popularną imprezę, falę zainteresowania festiwalem. Dodrukowano ponad dwadzieścia tysięcy biletów. Większość fanów przybywając na Bonnaroo liczyła na powtórkę zjawiska z Celebration Day. Przywitano je gwizdem, jednak po paru minutach, jak opowiadał mi klawiszowiec Gov't Mule, Danny Louis, po prostu wszystkich zamurowało. "Staliśmy jak zaczarowani. Te cztery dziewczyny właśnie kastrowały klasyczny wizerunek faceta-rockandrollowca. Zamknąłeś oczy i miałeś wrażenie, że na scenie naprawdę grali Led Zeppelin. To był nokautujący moment na tym festiwalu". Zapłakana i porażona publiczność nie pozwalała dziewczynom zejść ze sceny.
Do studia nagraniowego zespół wchodzi ponownie w 2010 roku. Nagrywają replikę debiutu Led Zeppelin. Płyta powstała w PIE Studios w Glen Cove w Nowym Jorku. Również i w tym przypadku użyto tych samych technik i sprzętu, które wykorzystywano przy analogowym rejestrowaniu płyt na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Efekt przekroczył najśmielsze oczekiwania. Nawet po setnym przesłuchaniu trudno doprawdy uwierzyć, że to nie Led Zeppelin, a Lez Zeppelin.
Ten zespół, tak jak niegdyś Led Zeppelin, to nade wszystko niepohamowana koncertowa bestia. Dramaturgia, dynamika, przyprawiający o zawrót głowy najpotężniejszy z potężnych rockowy sound, pozwalają odbyć podróż w czasie. Poczuć najprawdziwszy młot Thore'a. Przypomnieć sobie, co znaczy tight but loose. Krótko mówiąc, ci, którym nie dane było usłyszeć i zobaczyć na scenie tamtych Led Zeppelin z koncertu Lez Zeppelin wyjdą z pewnością lekko zamroczeni. Trudno bowiem niektórym uwierzyć w cuda. A one przecież zdarzają się naprawdę. Trzeba jednak sporo czasu, abyśmy zdali sobie sprawę z faktu czegóż to byliśmy świadkami.
Agencja koncertowa Tangerine zaprasza Was na listopadowe koncerty Lez Zeppelin właśnie. Zapewniam, doświadczycie nienazwanego, a po latach będziecie wspominać to zjawisko i opowiadać wnukom, że właściwie, prawdę mówiąc, naprawdę widzieliście Led Zeppelin w akcji. Nikt nie będzie wykłócał się z Wami o tę jedną literę: "z" czy "d". Powiecie: byłem, byłam, widziałem, widziałam i nikt mi już tego nie zabierze.
Led Zeppelin, Lez Zeppelin - czy czyni to już dziś wielką różnicę? Musicie przekonać się o tym sami. Wiem, co piszę. Za dziesięć lat będziecie pamiętać jedynie wielką muzykę i dreszcz wzruszenia na grzbiecie.
Bilet: - stałe punkty sprzedaży: salony Empik, Media Markt, Satur