W Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie od 7 grudnia 2018 r. do 10 lutego 2019 r. można oglądać „Sztuczki i rzezie", wystawę fotografii Ireny Kalickiej i obrazów Tomasza Partyki.
Sztuczki i rzezie
Artyści chętnie sięgają do historii sztuki, do tematów, motywów, obrazów. Jednak, mimo tych czytelnych odniesień, prace artystów wyraźnie rezonują aktualnością i trudną do oswojenia rzeczywistością. To, co przede wszystkim łączy tak różne od siebie prace artystów to drażnienie drzemiących w kulturze demonów, logika karnawału czy katastrofy w równym stopniu odwraca hierarchie panoszącym się bezprawiem i ryzykownym rozpasaniem.
Irena Kalicka
Na fotografiach Kalickiej pojawiają się dziwaczne postacie, ludzie z głowami zwierząt, klauni, Murzyni na niby. Upozowani lub uchwyceni w migawkowym, podpatrzonym kadrze, zazwyczaj są rozbawieni, niekiedy chuliganią, nie stronią od perwersji i niewybrednych gestów. Artystka w przewrotny sposób piętrzy stereotypy i gra na potocznych skojarzeniach. Wyobraźnię podsycaną fantazmatami porusza w inscenizacjach średniowiecznych motywów, odtwarzanych przez postacie wpisujące w te współczesne przedstawienia. Tematy są inspirowane współczesną kulturą, wizualnością sztuki i kultury popularnej, obrazami, które jak język potoczny wchłaniają retorykę postkolonialnego dyskursu, genderowych studiów, queerowych teorii i coraz bardziej uwidaczniających się narracji nacjonalizmu, płci, rasizmu. W eklektycznych inscenizacjach, fotografiach z krakowianką, góralami, recydywistą, Jego Świątobliwością, kibicami i Murzynami odgrywane są skłonności współczesnej kultury do folkloryzacji, egzotyzacji, demonizacji, ale również do sentymentalnego ogrywania tematów sztuki. I nie chodzi już tylko dwuznaczności widzialnego, ale również o skrywane pod jego maską ambiwalencje czy — inaczej mówiąc — pokusy, z którymi czasami warto się zmierzyć.
Tomasz Partyka
W pracach artysty nic nie jest pewne, słowa rozmijają się ze swoim znaczeniem, mity tracą sens, a utopie produkują własne ruiny. W przestrzennych kompozycjach z labiryntami form i tłumami małych figurek rozgrywane są kolejne epizody „małych rzezi". To one, z ich pozornym albo pozorowanym chaosem, mimo przytoczeń czy odniesień do dawnej sztuki, dotyczą współczesności, są sarkastycznym komentarzem na marginesie tego, co „tu i teraz" czy raczej zestawem zwizualizowanych scenopisów do tego komentarza. Poszczególne obiekty artysta zaludnia małymi figurkami z plastiku, a właściwie żołnierzykami, które „demilitaryzuje", obcinając im miecze, karabiny, bagnety. Figurki są wypalane, deformowane, nadziewane drutami, pozbawiane głów, rąk, masakrowane na wszelkie sposoby, grzęzną w zastygłej farbie, tłoczą się w ciasnych przestrzeniach, nieruchomieją w gestach niezrozumiałych rytuałów. Sięganie do skrzyń z zabawkami bywa otwieraniem puszki Pandory, w ich zdeformowanych, wypaczonych formach budzą się uśpione demony, wychodzą ciemne strony idealizowanej niewinności świata. W sceneriach małych rzezi podstępna estetyka toy art jest sposobem na ogrywanie nieznośnej rzeczywistości, której codzienne praktyki życia publicznego przekształcają się w ociekające farbą jatki.