Szósta część specjalnego cykl – dziennik pielęgniarki gdańskiego hospicjum, która każdego dnia niesie pomoc najbardziej potrzebującym.
Jeden tydzień w domowym hospicjum dziecięcym Z notatek pielęgniarki Domowego Hospicjum Dziecięcego im. Ks. E. Dutkiewicza SAC w Gdańsku
Sobota, 18 lutego
Początek weekendu jako usprawiedliwienie leniwego poranka. Do rodziców Mateusza zadzwoniłam dopiero po dziewiątej i jeszcze raz potwierdziłam wizytę. W ich mieszkaniu na Ujeścisku wylądowałam gdzieś po jedenastej i trafiłam w sam środek wielkiej reorganizacji domowników. Od tej pory Mateusz będzie spał w salonie, tuż przy rodzicach. Na spotkanie szłam z duszą na ramieniu, najzwyczajniej w świecie bałam się konfrontacji z dzieckiem, które dopiero co uniknęło śmierci. Nie było źle, tata akurat karmił syna do PEG-a, a mama krzątała się w kuchni. Spędziłam z nimi ze dwie godziny. Najbardziej ucieszyłam się z dobrego stanu odleżyny Mateusza, w którą musiał zainterweniować chirurg. No i ze słów małej Neli, wczorajszej balowiczki: „Było super. To najfajniejsza zabawa w moim życiu”. Muszę koniecznie powiedzieć o tym dziewczynom z Fundacji.
Potem jeszcze na krótko do Jessiki, są z Mateuszem prawie sąsiadami. Od jej mamy usłyszałam wprost to, czego się domyślałam. Nie miała odwagi przyjść, bała się zobaczyć inne nieszczęścia. Znowu zadała mi pytanie, jak długo to będzie trwać. Wbrew wszystkiemu wierzy, że Jessika będzie zdrowa.
Jeszcze na chwilę do Zuzi, którą zastałam w ogólnym dobrym stanie, i na deser, już pod wieczór, długi telefon do wolontariuszki. Zawsze myślę o niej z wielką serdecznością. Mieszka trzydzieści parę kilometrów od Gdańska, ma rodzinę, dzieci (w tym jedno niepełnosprawne), ale w sobotę bierze u męża wolne od domowych obowiązków i… przyjeżdża do Maćka, by odciążyć jego bliskich od obowiązków. Jest z nimi już dwa miesiące i radzi sobie po prostu rewelacyjnie. Po drugim spotkaniu babcia pozwoliła jej wyjść z Maćkiem na spacer. Wprawdzie koniecznie „musiała” wówczas w okolicy odśnieżać, ale… ja mogłam przespacerować się z małym, i to w jej towarzystwie, dopiero po dwóch latach.