26.06.2023 11:30 3 Tomasz Smuga/TTM
Setka osób postanowiła przejść płyciznami Zatoki Puckiej. Za nami 23. edycja Marszu Śledzia. - W tym roku mieliśmy niską poziom wody, więc większość trasy prowadziła po suchym - mówi Radosław Tyślewicz, pierwszy śledź Rzeczypospolitej i organizator wydarzenia.
Uczestnicy w niedzielę (25 czerwca) wyruszyli z Kuźnicy. Koniec marszu miał koniec u nasady 'Szpyrku' rewskiego, pod krzyżem z kotwicą. Tradycyjnie, czyli od kilkunastu lat, w Marszu Śledzia wzięło udział 100 osób.
— Od 15 lat mamy taką przyjętą zasadę, że uczestników jest tylko stu, albo aż stu. Zależy czy mówimy o kimś kto chce się dostać na Marsz Śledzia. Wtedy jest 'tylko'. Ale w przypadku organizatora, który bierze odpowiedzialność to mówi się 'aż' stu - zauważa Radosław Tyślewicz, pierwszy śledź Rzeczypospolitej i organizator wydarzenia. - Największa pula z tych 100 miejsc, czyli ponad 40, jest przeznaczona dla nowicjuszy. Nie zapomnieliśmy też o osobach, które chcą ponownie przejść marsz. Dla nich jest 25. miejsc. Mamy też specjalną pulę dla ratowników wodnych. To jest 10. miejsc. Od trzech lat mamy również dodatkową kategorię tzw. 'ekstreme. To są tylko cztery osoby, które otrzymają pozłacane odznaki medalu Marszu Śledzia. Na głębince nie są przeciągane na linach, tylko płyną wpław. Do tego dochodzą miejsca 'last minute' - wylicza.
Wydarzenie, jak w poprzednich latach, przyciągnęło wiele osób pragnących przeżycia mocnych wrażeń.
— Wzięliśmy udział pierwszy raz. Bardzo pozytywne wrażenia. Towarzystwo w trakcie marszu było wspaniałe. Po drodze było dużo humoru i śmiechu - dzielą się z Twoją Telewizją Morską swoimi wrażeniami Anna i Tomasz Wasilewscy z Poznania.
Organizatorzy podkreślają, że Marsz nie jest wyścigiem, a imprezą rekreacyjno-sportową i składa się z czterech etapów. Pierwszy nazwano etapem 'Wiary', czyli stopniowo uczestnicy oddalają się od brzegu Półwyspu Helskiego, jest coraz głębiej i po około 700 metrach zaczynają płynąć. Nie widać nic poza wodą. Drugi to 'syndrom Mojżesza'. Polegał na przechodzeniu po wąskim pasku suchej ziemi przez środek Zatoki. Trzeci określony został mianem 'Próby'. Każdy uczestnik marszu na trasie zjadał specjalnie przyrządzonego śledzia oraz wypijał typowo marynarski napój. Wszystko po to aby móc stawić czoła ostatniemu trudnemu etapowi marszu, który nazwano 'Byle do brzegu'. Uczestnicy musieli pokonać sztuczny przekop w mieliznach tzw. 'głębinkę' o szerokości od 700 m do 1400 m.
— W tym roku mieliśmy niską poziom wody, więc większość trasy prowadziła po suchym - zauważa Radosław Tyślewicz.
Cała trasa płyciznami Zatoki Puckiej liczyła 12,5 kilometra.