01.07.2022 15:35 15 AB
Zbigniew Stefaniak cierpi na dziecięce porażenie mózgowe. Przez całe życie mieszkał na wsi, ze swojego rodzinnego domu wyjechał kilka lat temu, by spełniać swoje marzenia i żyć swoją pasją. Na co dzień zmaga się z wieloma trudnościami, takimi jak choroby współistniejące. Wymaga również opieki przy podstawowych czynnościach. Jak sam twierdzi, sport pomaga mu dalej pozytywnie patrzeć w przyszłość. "Sport mnie utrzymuje na powierzchni. Ja na tym sporcie nie zarabiam, robię to dla przyjemności i po to, żeby coś robić w życiu i żeby nie przychodziły do głowy głupie pomysły". Poniżej wywiad Andrzeja Brzezińskiego z maratończykiem.
Andrzej Brzeziński: Dużo osób w Wejherowie Pana zna, jednak nie każdy wie jakie były Pana początki. Jak to się stało, że zaczął Pan swoją przygodę z maratonami?
Zbigniew Stefaniak: Cierpię na mózgowe porażenie dziecięce, mam porażone nogi. Na początku uczyłem się indywidualnie w domu, później posłano mnie do szkoły specjalnej. Tak naprawdę wszystko się zaczęło od szkoły. Jak byłem dzieckiem, nie wiedziałem co to jest sport. Byłem zmotywowany poprzez mojego wychowawcę ze szkoły. On mnie zmotywował do pasji i działania. Może bym się stoczył gdyby nie sport.** Biorę udział w maratonach, bo to jest fajna sprawa, widzę jak ludzie jeżdżą na rowerach, jak startują w różnych zawodach. Kiedyś uprawiałem inną dyscyplinę. Byłem niepełnosprawnym maratończykiem na kulach. Przeciążyłem wtedy stawy. Porwałem się wtedy pierwszy raz na maraton i go nie ukończyłem. Całe ciało szło na kule, ciągle coś się działo. Albo byłem podhaczony, albo uderzałem głową o beton. Kiedy się wywaliłem, miałem problem z podniesieniem się. Zmieniłem to, bo choroba mnie do tego zmusiła, nie dałem po prostu rady. Teraz też jest wysiłek, bo cały czas kręcę pedałami. Wtedy jednak wysiłek był ogromny, musiałem dźwigać całe ciało.
mat. pras.
Jest to Pana wielka pasja, która Panu pomaga. Starty osób niepełnosprawnych są jednak bardzo kosztowne. Jak Pan sobie radzi z pozyskiwaniem środków na sprzęt, wózek i wyjazdy?
Pomagają mi ludzie dobrej woli. Mój zwykły dzień wygląda tak, że jeżdżę na zbiórki. Robię trochę kilometrów np. do Rumi, do Gdyni, do Sopotu na Molo, na Politechnikę. Przy okazji, że jeżdżę na zbiórkę to pokonuję na tym wózku kilkadziesiąt kilometrów. Są osoby które bardzo mi gratulują. Takim bardzo dziękuję. Niestety są też inne osoby. Ja zbieram na leki, pampersy, środki medyczne. Inwestuję też w sprzęt, bo muszę startować. Koszt wzięcia udziału w maratonie zagranicą wynosi od 3 do 5 tysięcy złotych. Kiedy ludzie widzą mnie albo moje reklamy w Wejherowie to mówią mi, żebym wyjechał za granicę, bo mnie stać. Usłyszałem też, żebym sprzedał wózek, to wtedy będę miał pieniądze. Też się mnie pytają złośliwie skąd mam na taki wózek skoro zbieram od ludzi.
To ile w takim razie kosztuje taki wózek, na jakim Pan się porusza na maratonach?
Dostawka z akumulatorem kosztowała mnie 25 tysięcy, natomiast sam wózek to koszt 10 tysięcy. Dostawkę przyczepiam do wózka. Jak kupowałem pierwszą dostawkę z wózkiem to płaciłem 30 tysięcy. To są drogie rzeczy, jest to niemiecki sprzęt. W kole jest też silnik warty 8 tysięcy złotych.
Fot. Andrzej Brzeziński/Nadmorski24
W ciągu ostatnich kilku miesięcy zaliczył Pan wiele startów w miejscowościach takich jak Gdynia, Kościerzyna, a nawet Żnin w kujawsko-pomorskim. Zdaje się, że zwiedził Pan całą Polskę?
Na terenie Polski byłem m.in. w Kole, Warszawie, Poznaniu, Szczecinie, Policach, Dziwnowie, Międzyzdrojach czy tutaj w Luzinie. W ciągu roku zaliczam około 20/30 startów. Moje starty bardzo mnie motywują do dalszych działań. Ja to czuję jako sportowiec, jako że mam pasję i bardzo mi się to podoba. Przy okazji mogę wiele rzeczy zobaczyć i zwiedzić. Na maratony jeżdżę pociągami, muszę kontaktować się z danym miastem, czy mają osobę do pomocy. Wynajmuje wtedy hotel, ta osoba codziennie do mnie przychodzi i tam mnie ogarnia. Zakłada mi pampersa, ja wtedy jadę na start, tam zostaję jeszcze kilka dni bo robię kolejne zbiórki pod sklepami. Później wracam pociągiem do Wejherowa.
Fot. Andrzej Brzeziński/Nadmorski24
Jak wyglądają wyjazdy za granicę? Poza Polską przecież też Pan startuje.
Byłem m.in. we Florencji, w Barcelonie, Amsterdamie, Pekinie, Paryżu czy Lizbonie. Wyjazdy za granicę ogarnia mi Pani, która obsługuje maila. Pisze wiadomości do firm, załatwia mi wyjazd, musi też skontaktować się z ambasadą, czy agencją opiekunek. Załatwia mi też hotel i tanie przeloty. Bywają różne sytuacje. Pod koniec tamtego roku zainwestowałem w wyjazdy zagraniczne, do Barcelony, Malagi i Włoch. Z powodu baterii w wózku, na lotnisku robiono mi problemy. Uważali, że bateria może w każdej chwili wybuchnąć.
A jak Pan się komunikuje z innymi za granicą?
Nie znam języka. Na takich zawodach wszystko odbywa się na migi lub mam wszystko napisane po angielsku na karteczce. Była to bariera jak najbardziej do przełamania.
Z jakimi trudnościami musi się Pan mierzyć podczas startów?
Ostatnio pokonałem dystans 200 km. Tam była trudna trasa, było sporo górek. Podczas startu zużyły mi się trzy akumulatory. Kiedy zużyje mi się akumulator, zazwyczaj pomagają mi osoby jeżdżące na rowerach, często też jest obsługa na takich startach. Taki jeden akumulator przy minimalnej jeździe wystarcza mi na ponad 100 km. Jeżeli chodzi o prędkość, z górki wyciągam do ponad 30 km/h, natomiast normalnie jadę około 25km/h.
Mówił Pan o problemach na lotnisku ze względu na baterie. Czy zdarzają się też sytuacje, kiedy z różnych przyczyn nie może Pan wystartować w maratonie?
Zdarza się tak, że organizatorzy nie dopuszczają mnie ze względu na wspomaganie, które mam. Trochę tego nie rozumiem, bo jednak muszę kręcić tymi ręcznymi pedałami. Jeżeli nie pedałuję to po prostu nie jadę. Ja się poczułem wtedy dyskryminowany. Dla mnie ważna jest satysfakcja, nie muszę stawać na pudle i zajmować wysokich miejsc. Dla mnie liczy się samo uczestnictwo, że zdobędę medal za udział. Nie chcę, żeby mnie honorowali, jeżeli nie uważają tego za słuszne.
Fot. Andrzej Brzeziński/Nadmorski24
Fot. Andrzej Brzeziński/Nadmorski24
Fot. Andrzej Brzeziński/Nadmorski24
Dziękuję bardzo za rozmowę, czy jest coś co chciałby Pan przekazać czytelnikom?
Tak, mam prośbę do czytelników. Żeby się nie załamywali i żeby zrozumieli sytuację człowieka który coś robi w życiu. Dobrze, że w tej sytuacji się obecnie znajduje, bo nie mogę się poddać. To nie miałoby żadnego sensu