15.12.2014 12:42 0 Dominika Wardynszkiewicz

Podróżuj z Nadmorski24.pl: Kończymy przygodę z Marokiem

Ostatnia część opowieści o przygodzie w Maroku. Przez kilka miesięcy odkrywaliśmy Czarny Ląd. Dziś się z nim żegnamy...

Więcej o podróżach na zgdanskado.blogspot.com

Ósma część

Rabat zaskoczył nas przede wszystkim... cenami noclegów. Są kosmiczne. Za obskurne pokoiki żąda się drakońskich sum. Jest to dość dziwne, bo wszystko poza noclegiem jest w Rabacie tańsze niż w pozostałych miastach. Cóż nam pozostało, płaciliśmy i "płakaliśmy". Ulokowaliśmy się w hotelu bardzo blisko medyny. Hotel nazywa się Majestic i choć bardzo daleko mu do 5 gwiazdek to ma odźwiernego. Dziwnie się czułam jak otwierał nam i zamykał za nami drzwi. Oczywiście zaprowadził nas też do naszego przyszłego pokoju. Zaprezentował nam go z pełną dumą. Pokój jak pokój, nic specjalnego, i niestety był problem z ciepłą wodą. Zdecydowaliśmy się jednak na niego, ponieważ był to już któryś z kolei hotel, w którym byliśmy i w porównaniu z poprzednimi był dość zadbany. Recepcjoniście daliśmy paszporty i myśleliśmy, że to wszystko. On jednak nie zamierzał opuścić pokoju, stał tylko i głupkowato się uśmiechał. Spojrzeliśmy się na niego pytająco, na co Marokańczyk łamaną angielszczyzną próbował nam powiedzieć, że chce napiwek. Brzmiało to mniej więcej tak: "czip, czip". Za Chiny bym nie wpadła, że chodzi mu właśnie o napiwek, czyli "tip". Widząc, że nie rozumiemy przekartkował nasze paszporty, które mu daliśmy, dając nam w ten sposób znać, że nie ma w nich pieniędzy. Następnie wypowiedział magiczne słowo – „euro”. Pokręciliśmy przecząco głowami. Napiwek mu się zdecydowanie nie należał. Zaprowadził nas do pokoju i tyle. Gdybyśmy każdemu płacili za taką usługę już w ciągu pierwszego tygodnia pobytu skończyłyby się nam pieniądze. Był ewidentnie niezadowolony. No cóż, w Maroku uczyliśmy się asertywności cały czas. Bez wątpienia się tam przydaje.

Po szybkim odświeżeniu nastał czas na wieczorne zwiedzanie miasta. Może zacznę od medyny. Hmm... nie zachwyciła nas. Brudna, bałaganiarska, bez klimatu i znowu chińszczyzna, całe tony chińszczyzny. Zegarki, gacie, zabawki, telefony od wyboru do koloru. Na plus jest tam sporo garkuchni z tanim, naprawdę tanim jedzeniem. Za naleśniki płaciliśmy 2 dh. Udało się też znaleźć nasze ukochane pączki. Pychota. Co ważne żaden ze sprzedawców nie narzucał nam turystycznych cen. Nie naliczano nam dodatkowych dirhamów za to, że nie jesteśmy Marokańczykami. Jednak nawet pączki nie skłoniły nas do dłuższego spaceru po tej części miasta. Pokręciliśmy się i ruszyliśmy szukać ciekawszych zakątków miasta, a jest ich całe mnóstwo. Chociażby Kazba al-Udaja (Kasbah des Oudaias).

Przekraczając jej monumentalną bramę zapuściliśmy się w inny świat. Znowu biel i błękit budynków, strome uliczki i ogród otoczony murami - niewielki co prawda, ale przyjemny. Turystów całe szczęście nie było za dużo, więc wąskimi uliczkami spacerowało się bardzo przyjemnie. Jest tu też mała kawiarnia na świeżym powietrzu, z której roztacza się wspaniały widok na pobliski bulwar i położone po drugiej stronie rzeki miasto Sale. Po nieciekawej medynie, kazba nas bardzo pozytywnie zaskoczyła - na tyle mocno, że wróciliśmy tu jeszcze następnego dnia rano.

Świadomi, że kończymy przygodę z Marokiem próbowaliśmy nacieszyć oczy podwójnie, co oczywiście jest nierealne. Dodam, że już prawie na zakończenie wyprawy, spacerując nadmorskim bulwarem, mieliśmy okazję podziwiać niesamowity zachód słońca. Niebo przybrało tak piękne kolory jakby płonęło. Niesamowity spektakl.

Bulwar będzie mi się także kojarzył z niebieskimi łodziami rybackimi. Chyba mało jest nowoczesnych stolic, gdzie przy reprezentatywnym miejscu miasta patroszy się ryby... Łodzie te pełnią także funkcję wodnych taksówek - za niewielką opłatą można dostać się nimi na drugą stronę rzeki - do Sale. Jest to kolejne miejsce w Rabacie, gdzie po prostu chce się być. Jak tu nie żałować, że to już prawie koniec?

Jednak naszym nr 1 w Rabacie stał się kompleks antycznych ruin położony tuż za południowymi murami miejskimi. Dodam, że na początku naszej ery było to miasto rzymskie i co nieco po nim zostało. Żeby tam dotrzeć złapaliśmy taksówkę. Dosyć długo machaliśmy ręką, aż w końcu cena dotarcia do ruin Chellah wydała się nam odpowiednia. W każdym niemalże przewodniku przeczytacie, żeby prosić taksówkarza o włączenie taksometru. Z naszych doświadczeń mogę napisać tyle, że prosić to możecie, ale żaden tego nie zrobi. Odniosłam wrażenie, że autorzy naszych przewodników byli chyba w innym Maroku. W naszej taksówce był taksometr, ale taksówkarz ani myślał go włączać. Za kurs w jedną stronę zapłaciliśmy 15 dh, do centrum wróciliśmy już na własnych nogach. Jeśli chodzi o starożytne miasto to czasy swojej świetności ma już dawno za sobą. Jednak to co pozostało z wznoszących się niegdyś w tym miejscu budynków plus bujna roślinność wystarcza by się nimi zachwycić. A zapomniałabym o bocianach. Całe mnóstwo bocianów, koczujących w swoich gniazdach. Wcale, a wcale nie było im spieszno do Polski. Zresztą się im nie dziwię bo w Rabacie była piękna słoneczna pogoda, a u nas... brrrr. Polecamy odwiedzenie tego magicznego zakątka.

Równie gorąco polecamy spacer w okolice wzniesionej w XII w. wieży Hassana. Niezwykle interesująco wyglądają pozostałości kolumn wokół dawnego minaretu. Raczej niespotykany widok. Zaraz obok minaretu znajduje się z kolei Mauzoleum Muhammada V oraz jego synów. Miejsce jest przebogato zdobione, jego wybudowanie musiało kosztować majątek. Oczywiście grobowiec jest pilnie strzeżony przez marokańskich gwardzistów. Są oni zdecydowanie bardziej wyluzowani od swoich europejskich odpowiedników. Można sobie nawet z nimi fotkę zrobić.

Czas spędzony w Rabacie upłynął nam szybko. Powiem szczerze, że miasto mnie pozytywnie zaskoczyło. Nikt tu nie zaczepia turystów. Nikt tu nie próbuje nikogo naciągnąć. Pełen relaks. Miasto jest nowoczesne i bardzo zadbane. Dziwi tylko fakt, że miasto będące stolicą kraju jest tak małe. Nie wiem czy będzie to dobre określenie, ale zaryzykuję... prowincjonalne (w dobrym tego słowa znaczeniu). Nawet jego lotnisko obsługuje tylko kilka lotów dziennie - miałam wrażenie, że jest ono tylko dlatego, że w stolicy musi być i już. A propos lotniska to z centrum miasta najlepiej dostać się do niego autobusem odjeżdżającym z przystanku położonego vis a vis dworca kolejowego Rabat Ville. Bilet kosztuje 20 dh/os. W przewodnikach jest napisane, że jedynym sposobem dotarcia na lotnisko jest taksówka za 200-300 dh...

Nasz pobyt w Maroku trwała ponad dwa tygodnie. Zrobiliśmy pętelkę przez prawie cały kraj i przez większość czasu towarzyszyło nam słońce i uśmiech na twarzach. Byliśmy w wielu urokliwych i magicznych miastach. Znalazło się też jedno strasznie męczące, czyli Fez. Przemierzyliśmy pełne pięknych widoków doliny i pustynię. Poznaliśmy wspaniałych ludzi (kilku oszustów też się znalazło) i kilka sposobów jak się targować, żeby coś stargować.

Przygoda minęła, wspomnienia zostały.

Więcej o podróżach na zgdanskado.blogspot.com


Czytaj również:

Trwa Wczytywanie...