Gdy odpowiadając na pytanie o plany podróży, odpowiesz Turkom, że wybierasz się do Van, na twarzach najpierw pojawi się zaskoczenie, które szybko zastąpi wyraz uznania. Wielu Turków w ogóle tam nie było, Van leży bowiem aż 1500 km na wschód od Ankary.
Gdyby ktoś otrzymał zadanie namalowania obrazu poświęconego Van nie mogłoby na nim zabraknąć niebieskich i żółtych oczu białych jak śnieg kotów, irańskiego bazaru rozmaitości, kawiarni w której Kurdowie leniwie popijają herbatę, przede wszystkim jednak ogromnego turkusowego jeziora, które lokalni nazywają morzem. Obraz od góry zamknąłby potężny pas ośnieżonych szczytów górskich dumnie spoglądających na pustynny krajobraz.
Patron wysiadł z samochodu i pomógł mi wyjść. Patron polecił swojemu synowi wyjąć akcesoria piknikowe z bagażnika. Nie miałem szans pomóc mu ich nosić. Patron szepnął coś swojej córce, która podbiegła do przystani promowej. Nie zdążyłem zapłacić. Pieniądze znalazły się już z rękach przewoźnika. Patron o wszystkim pomyślał i po prostu mnie ubiegł. To był dopiero początek.
Tamtego dnia płynęliśmy małym stateczkiem w kierunku wyspy w kształcie bobra. Po drodze Patron częstował papierosem za papierosem. Choćby nie wiem co nie można było odmówić. Tak minęła nam podróż po najdziwniejszym jeziorze świata, którego woda jest ślizko-lepka a w tafli odbijają się ośnieżone szczyty gór, podczas gdy powietrze ma 25 stopni.
Po pół godzinie – niespodzianka. Na wyspie o wymiarach prawie kilometr na prawie kilometr znajduje się niewielki chrześcijański kościół z IX wieku. W środku doskonale zachowane freski. Jest nawet obraz Matki Bożej i Dzieciątka. Turcy wchodzą do środka i robią sobie na jego tle zdjęcia. Patron pyta o co w naszej religii chodzi. Na wschodzie dużo ludzi jest bardzo religijnych. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. Są ciekawi.
Rozbijamy się na zboczu otaczającym malowniczą zatoczkę. Patron wskazuje na swojego syna, by ten podał herbatę, córka przynosi domowej roboty ciasteczka. Po chwili Patron podaje mi kostkę cukru. – To nie jest zwykły cukier. – Mówi. - Ale ja nie słodzę. - Weź łyk herbaty i zjedz kostkę. - Robię jak mówi. Zapijam herbatą, ale kostka się nie rozpuszcza. Nietypowy rodzaj cukru to tylko jeden z wielu doskonałych jakościowo produktów tureckich.
Tak mija piknik. Jeden, drugi, trzeci. Mijają dni a my jesteśmy na każdym kroku wszystkim częstowani. Rację mieli ci wszyscy Turcy, którzy mówili o niewyobrażalnej gościnności mieszkańców wschodu. Jeżeli przyjmowanie gości to faktycznie modlitwa, Patron wraz z rodziną nie opuszczali meczetu od 3 dni.
Van słynie z nietypowej rasy kotów, które nazywają się po prostu „Koty Van”. Można je zobaczyć i ewentualnie kupić jedynie tam. Keddi mają charakterystyczne dwukolorowe oczy – jedno jest zawsze niebieskie, drugie – żółte. Ich sierść jest miła w dotyku a futerko nico dłuższe niż u naszych dachowców.
Patron pokazuje nam swoje rodzinne miasto z samochodu. Jedziemy w 8 osób. Jego dzieci, my z koleżanką i matka. Wszędzie nowe budynki, niektóre jeszcze w budowie. W 2011 r. miasto zostało znacznie zniszczone przez potężne trzęsienie ziemi. Od tego czasu wiele się zmieniło. Tylko gdzieniegdzie widać puste miejsca w przestrzeni miejskiej wypełnione gruzem. Widok ten jednak nie przeraża, dzięki pomocy rządowej miasto ma 2 razy więcej mieszkańców niż przed tragedią.
Patron nie kryje niezadowolenia gdy odprowadza nas do hotelu. Musieliśmy odmówić noclegu w jego domu, by zdobyć informacje o bazie noclegowej w Van. Przez chwilę rozmawia z recepcjonistą. Eda, córka, tłumaczy, że to znajomi i dostaniemy najlepszy pokój w bardzo dobrej cenie. Patron się uśmiecha, chce zapłacić, stanowczo odmawiamy. Udało nam się to tylko jeden raz, właśnie wtedy.
Jeżeli chcecie przekonać się o tureckiej gościnności – jedźcie do Van.
Informacje praktyczne
1) dojazd
Do Van można niedrogo dolecieć liniami Anadolu Jet. Bilet w obie strony zarezerwowany odpowiednio wcześnie może kosztować ok. 90 lir (ok. 150 zł). Anadolu Jet to firma-córka bardzo dobrej linii Turkish Arilines. Na pokładach nowych Boeingów przewoźnik zapewnia bezpłatny catering. W cenie biletu jest również bagaż rejestrowany do 15 kg oraz bagaż podręczny.
2) co zwiedzić?
dzień 1
Wyspa Akdamar – jednodniowa wycieczka na wyspę Akdamar to doby pomysł na piknik w niezwykle urokliwym miejscu. Na miejscu zwiedzimy stary kościół, po czym możemy się zrelaksować wskakując do wody. Najlepsze warunki do kąpieli są od połowy maja do października. Promy na wyspę kursują co godzinę. Bilet kosztuje 10 lir (ok. 16 zł), osobno płatny jest wstęp na wyspę 5 lir (ok. 8 zł). Na wycieczkę warto zabrać zapas jedzenia, a jeżeli nie chce się nam dźwigać możemy kupić coś w jedynej na wyspie kawiarni.
dzień 2
Miasto Van – turystów na pewno zainteresuje zamek Van oraz Keddi Evi, czyli Koci Domek. Koty rasy Van są pod ochroną, dlatego raczej nie spotkamy ich na ulicy. W specjalnych domkach możemy bezpłatnie podziwiać je do woli. Osoby zainteresowane kupnem kota powinni przygotować się na wydatek rzędu 200 lir (ok. 320 zł).
Innym wartym odwiedzania miejscem są dzielnice bazarowe. Jeden z bazarów nazwany „rosyjskim bazarem” oferuje nawet towary z pobliskiego Iranu. Wszystkie ceny są do negocjacji. Na bazarze warto zaopatrzyć się w herbatę, perfumy, przede wszystkim jednak w ozdoby.
dzień 3
Posiadacze irańskiej wizy mogą pokusić się o wyprawę do Iranu. Każdej nocy z dworca kolejowego wyjeżdża pociąg w kierunku irańskiego miasta Tabriz. Cena biletu to ok. 38 lir (ok. 60 zł). Tę samą drogę możemy pokonać też taniej wybierając autobus za ok. 26 lir (40 zł). Dla grup 4 osobowych stosunkowo niedrogo wyjdzie także taksówka za ok. 260 lir do podziału (ok. 400 zł). Podróż do irańskiego Tabriz zajmuje zależnie od środka transportu od 4 do 7 godzin.
3) ceny